niedziela, 23 grudnia 2018

Wielka Germania


Ciągle pokutuje w naszej świadomości wyrażenie Wielka Germania to wielkie Niemcy. Nie ma to z nic wspólnego z rzeczywistością. Zobaczmy jak to było.
Na początek weźmy Kronikę Norymberską w wydaniu anglielskim.
http://digicoll.library.wisc.edu/cgi/t/text/text-idx?c=nur;cc=nur;view=text;idno=nur.001.0004;rgn=div2;node=nur.001.0004%3A11.66
FOLIO CCXCIX recto
NIEMCY
W tym stwierdzeniu lokalizacji i natury Niemiec, lub narodu niemieckiego, odnotowujemy obserwację Strabo, który powiedział: Niemcy, podobnie jak Galowie, są wyprostowani, mają białą lub rumianą cerę, i przypominają ich posturą, zachowaniem i manierami. Dlatego Rzymianie nie nazwali ich Niemcami bez powodu, ponieważ chcieli opisać ich jako braci Galów Zgodnie z językiem rzymskim, ‘Germani’ oznacza prawdziwego lub prawowitego brata. Germania, lub naród germański był bardzo zaniedbany przez starożytnych historyków ponieważ w tym czasie ich wnętrze i ich ojczyzna oraz podejście do nich były dostępne tylko w formie rzek. Otoczeni lasem i morzem, pozostawali niezmiennie w swoich pasterskich manierach, nigdy nie zakładając swoich siedzib na znanych i sławnych rzekach. Ale po odrzuceniu kultu bożków i przyjęciu chrześcijańskich sposobów, naród ten stał się bardziej zdyscyplinowany i bardzo się rozwijał. Kraj jest bardzo rozległy. Na wschodzie leży Polska i Dolne Węgry; na południu, Algau, lub góry; na zachodzie, Galia; a na północ, Morze Niemieckie. Niemcy mają najbardziej znane rzeki Europy, Ren, Dunaj, Łabę i niezliczone inne zapadające w pamięć strumienie. Źródło Renu znajduje się na najwyższym szczycie siedmiu gór, a w jego sąsiedztwie powstaje również Rodan, który zalewa regiony Lyonu i Narbonne. Pad nawadnia Włochy. „Tranus” (Ticinus, obecnie Tesino) wpada to Padu w Pavia (Ticinum). Etsch (Athesis, obecnie Adyga) przepływa przez region Trent i Weronę, i wreszcie wpada do Morza Adriatyckiego. Ale Ren biegnie przez doliny i sąsiednie góry, a tam, gdzie przechodzi przez kraj Churian, można po nim żeglować. Wkrótce tworzą się dwa jeziora, zwane Bodeńskim oraz Morze Zeller (Untersee) z miastem Constance znajdującym się między nimi. Od tego momentu meandruje tu i tam, rozdzierając brzegi, i otoczone przez wiele ostrych i nagłych skał, wydziela straszliwy ryk, tworząc jaskinie wzdłuż jego brzegów. Płynie przez Bazyleę, rozrywają brzegi, które mu się opierają, i szukając nowych kanałów, na wielką szkodę tych wzdłuż brzegów. Przepływa przez Strassburg, Spires, Worms, Koblencję i Kolonię, szlachetne miasta Niemiec. Wpływa do niej wiele spławnych potoków, takich jak Main, Neckar, Limnat, Moselle i Maas, a następnie wpada do Morza Niemieckiego (Północnego) w wielu miejscach, tworząc duże wyspy. Niektóre z nich są zamieszkane przez Fryzyjczyków, niektóre przez Geldrian, a niektóre przez Holendrów. Po drugie: jest Dunaj, najbardziej znana rzeka Europy, która ma swoje źródło w górach „Arnobian”, w których rozpoczyna się Czarny Las, w wiosce o nazwie Donaueschingen. Powoli płynie z zacodu na wschód do Ulm, dwudniowa podróż; a tam, wzmocniona przez Blau i Iller, oraz innymi rzekami, staje się żeglowna, a wraz ze wzrostem prądy płynie stamtąd przez wiele krajów i wzdłuż wielu miast. Do Dunaju wpada sześćdziesiąt strumieni, głównie żeglownych. Wreszcie płynie do Morza Czarnego w sześciu różnych miastach. Po trzecie: Łaba powstaje w górach, które dzielą Śląsk i Czechy. Wraz z Moldau, płynie do Czech, a więc przez Czeski Las; stamtąd przez Meissen, Magdeburg, i inne miasta Markę (Brandenburg) i Saksonię, a na koniec do Morza Niemieckiego w Hamburgu. Są tam inne znane rzeki, ale ze względu na zwięzłość nie będę o nich mówić. Po czwarte, istnieje las zwany Hercynią (Silva), który w tym czasie mieszkańcy nazywają Schwarzwald (Czarnym Lasem), i który jest źródłem Dunaju. Według Pomponiusa Meli, długość tego lasu mierzy się w 60 dniach, i jest on lepiej znany i większy niż pozostałe lasy. Ma wiele gałęzi, którym mieszkańcy i inni nadali różne imiona. Od początku do Neckar zachowuje nazwę Schwarzwald; od Neckar do Main, jest on nazywany Odonwald (Adenwald); a od Main do Lahn (Lonam), niedaleko Coblentz, nosi nazwę Westerwald. Stamtąd rozciąga się na wschód i dzieli Frankonię od Hesji i Turyngii. Następnie dzieli i okrąża Czechy, a następnie sięga w do gór Moraw, rozciągając się między Węgrami po prawej stronie, a Polską po lewej, aż po plemiona Daci i Geta, pod różnymi nazwami. Niemcy to bardzo rozległy region Europy. Poprzez kontakt i powiązania z Rzymianami, a także ze świętą wiarą, zostały one doprowadzone do łagodności i dobrych manier. Niemcy są krajem szlachetnym i są podlewane przez rzeki. Możemy tam znaleźć wielkie szczęści i błogość, umiarkowany klimat, żyzne pola, wspaniałe góry, gęste lasy i wszelkie ziarna obfitości. Na wzgórzach rodzą się winogrona, a wody i rzeki, które zalewają cały kraj, są wystarczające. Handel rozwija się wszędzie. Niemcy są przyjazne dla odwiedzających i hojne dla potrzebujących. W swojej pomysłowości, obyczajach, potędze i ludziach nie ustępują żadnemu innemu narodowi, a przede wszystkim w kwestiach wojennych. Wyróżniają się bogactwem metali, ponieważ wszystkie narody: Włosi, Francuzi, Hiszpanie oraz inne narody zabezpieczają swoje srebro właśnie od kupców niemieckich. Bez pomocy zewnętrznej, naród niemiecki może zebrać wystarczającą liczbę ludzi, piechoty lub konnicy, aby z łatwością bronić się przed innymi narodami. Wiele innych doskonałych rzeczy można by powiedzieć o ich chrześcijańskim życiu, prawach, wierze i wierności, ale musze je pominąć ze względu na zwięzłość.

Tutaj warto zwrócić uwagę na fragment.
„…….naród germański był bardzo zaniedbany przez starożytnych historyków ponieważ w tym czasie ich wnętrze i ich ojczyzna oraz podejście do nich były dostępne tylko w formie rzek. Otoczeni lasem i morzem, pozostawali niezmiennie w swoich pasterskich manierach, nigdy nie zakładając swoich siedzib na znanych i sławnych rzekach. Ale po odrzuceniu kultu bożków i przyjęciu chrześcijańskich sposobów, naród ten stał się bardziej zdyscyplinowany i bardzo się rozwijał. Kraj jest bardzo rozległy…”

Te zaniedbania nadrobili Prusacy tworząc własne fałszywki i własną wersję historyczną i fałszując praktycznie dzieła historyczne pod swoją narrację, co na naszych uniwersytetach po dziś dzień pokutuje.

Zwróćmy jeszcze uwagę na jeszcze jeden fragment z powyższego tekstu:
„…Poprzez kontakt i powiązania z Rzymianami, a także ze świętą wiarą, zostały one doprowadzone do łagodności i dobrych manier….”
A kto wprowadzał chrześcijaństwo do Niemiec:
Bonifacy Winfrid, Święty Bonifacy, właśc. Wynfryd, cs. Swiaszczennomuczenik Wonifatij, archijepiskop Kreditonskij (ur. między 672 a 675 w Crediton lub Devon, w Wessex, zm. 5 czerwca 754 w Dokkum – biskup obrządku łacińskiego, benedyktyn, misjonarz, męczennik. Sprawy religijne odłużmy na bok.
W Niemczech nazywany jest także apostołem Niemców. Zadajmy sobie pytanie, czy oprócz pracy misjonarskiej, czy zrobił coś za co Niemcy zrobili go swoim Patronem.

Otóż Bonifacy przybywszy na tereny dzisiejszych Niemiec był załamany. Zastał tam lud ciemny, głupi i prymitywny. Niemcy byli tak tępi i niegramotni o ciężkim pomyślunku, że ściągnął w 745 r ne POLAKÓW - WENDÓW (WANDALI) -  słowian, aby nauczyli Niemców wszystkiego. Czego dokładnie możemy sobie przeczytać w podręczniku z którego uczyła szlachta przed rozbiorami.

,, Ze strony zachodniej Wendy dali się poznać uprawą roli i przemysłem. Św. Bonifacy niemiecki, w Moguncyi apostoł, ściągał (745 r) bałgochwalców Słowian - Wendów nad Ren dla uprawy ziemi. Wendy uczyli Niemców gospodarstwa domowego, uprawy roli, bartnictwa, hodowania trzód, zaprowadzili w Turyngii lepszy ród koni i chów stadnin; uczyli Niemców złotnictwa, odlewów, tkactwa i innych robót; Z jakimi na ów czas Niemcy wcale oswojeni nie byli''
s. 70, Teodora Wagi Historya Królów i Ksiązat Polskich krótko zebrana wznowiona z 1824 r
https://books.google.pl/books?id=kW9KAAAAcAAJ&printsec=frontcover&hl=pl#v=onepage&q&f=false

Także w Kronice Norymberskiej możemy znaleźć kolejny fragment, który może pomóc odkłamać temat tych  Wendów.


LITHUANIA
FOLIO CCLXXX recto
LITWA to także rozległy region, z Polską na wschodzie; ma on także wiele jezior i lasów; Witold, brat Władysława, panował tam, a po porzuceniu bałwochwalstwa przyjął sakrament Chrystusa wraz z królestwem Polskim. Osiągnął wielką sławę. Jego poddani tak bardzo się go obawiali, że gdy poprosił ich, aby się powiesili, woleli raczej wydawać się posłusznymi niż popaść w jego niełaskę. Ci, którzy się mu sprzeciwiali, zostali zaszyci w skóry niedźwiedzie i rzucenia na rozszarpanie przez niedźwiedzie; i byli prześladowani innymi okrucieństwami. Gdziekolwiek jechał, zabierał ze sobą łuk, a kiedy spotykał kogoś, kto nie poniżał się według jego upodobań, natychmiast strzelał do niego z łuku; uprawiając taki sport, tyran zabił ogromne ilości osób. Sindrigal, jego następca, utrzymywał niedźwiedzicę, która jadła chleb z jego ręki. Niedźwiedź ten często biegał do lasu, ale wracał do domu; a kiedy był głodny, niedźwiedź szedł do komnaty księcia, drapał w każde drzwi, pukając do drzwi swoimi łapami. Książę otwierał mu i go karmił. Wielu młodych szlachciców sprzysięgło się przeciwko księciu; uzbroiwszy się, podeszli do drzwi jego komnaty, pukając niczym niedźwiedź. Myśląc, że to niedźwiedź, Sindrigal otworzył drzwi, i został szybko zasztyletowany przez szlachtę. W związku z tym, suwerenność przypadła Kazimierzowi. Latem, Litwa nie jest łatwo dostępna ze względu na wody, ale zimą można wędrować po zamarzniętych jeziorach. Kupcy podróżują po lodzie i śniegu, i noszą zapasy żywności przez wiele dni. Nie wytyczono żadnych dróg, a jest tylko kilka miast i wsi. Wśród Litwinów, większość handlu stanowią surowce. Wykorzystanie pieniędzy nie jest znane, zamiast nich stosuje się surowce, sobole, i tym podobne. Za zgodą swoich mężów, szlachcianki otwarcie mają kochanków, których nazywają asystentami w małżeństwie; jednakże, jest to niegodne i hańbiące dla konkubin; ale łatwo się rozwodzą i ponownie się żenią. Wśród Litwinów jest dużo wosku i miodu, które są zbierane przez pszczoły w lasach. Litwini rzadko używają wina, a ich chleb jest bardzo czarny. Otrzymują dużo mleka od swoich zwierząt. Ich językiem jest wendyjski, bardzo obszerny język, podzielony na wiele dialektów. Wielu Wendów, na przykład Dalmatyńczyków, Chorwatów, mieszkańców Krainy, i Polaków należy do Kościoła rzymskokatolickiego; inni do greckiej herezji, jak na przykład Bułgarzy, Rosjanie i wielu Litwinów. Niektórzy wymyślili pewne herezje, na przykład Czesi, Morawianie i Bośniacy, wśród których większość przylega do herezji Manichejskiej. Jedni wciąż są pogrążeni w ciemnościach pogaństwa. Dotyczy to wielu Litwinów, z których wielu nawróciło się na chrześcijaństwo, gdy Władysław, Litwin, przyjął polską suwerenność; ponieważ wielu Litwinów przedtem czciło węże, każde domostwo posiadało i utrzymywało węża. Niektórzy czcili ogień, słońce, a niektórzy ogromny młot, inni natomiast lasy.
Weźmy pod uwagę fragment:
„…Wśród Litwinów jest dużo wosku i miodu, które są zbierane przez pszczoły w lasach. Litwini rzadko używają wina, a ich chleb jest bardzo czarny. Otrzymują dużo mleka od swoich zwierząt. Ich językiem jest wendyjski, bardzo obszerny język, podzielony na wiele dialektów. Wielu Wendów, na przykład Dalmatyńczyków, Chorwatów, mieszkańców Krainy, i Polaków należy do Kościoła rzymskokatolickiego; inni do greckiej herezji, jak na przykład Bułgarzy, Rosjanie i wielu Litwinów….”
Tutaj mamy ładne podsumowanie, że Wandalami określano wiele narodów, ale wywodzących się z jednego pnia – SŁOWIAŃSKIEGO.
To Słowianie cywilizowali NIEMCY, a nie odwrotnie i tak należy uczyć w szkołach, a nie ciągle mieć jakieś kompleksy.

A jak to było wcześniej
Możemy przecież znaleźć fragmenty u wielu autorów np. weźmy Pawła Orozjusza (łac. Paulus Orosius, ok. 385 – przed 423) – teologa chrześcijańskiego i historyka.

libri sekstvs s 201 LXXXVII
https://babel.hathitrust.org/cgi/pt?id=ucm.5327366594;view=1up;seq=201

s. 201

Potem Klaudiusz Druzus, pasierb Cezara [Oktawiana Augusta], po tym, jak wyznaczono mu Galię i Recję, największe i najdzielniejsze plemiona Germanii orężnie ujarzmił, wtedy bowiem wszystkie plemiona w taki sposób, jakby na ustalony dzień pokoju pośpieszały, falami były poruszane na popróbowanie wojny lub na zawarcie porozumienia, dla albo przyjęcia warunków pokoju, gdyby zostały pokonane, albo dla korzystania z utrwalonej wolności, gdyby zwyciężyły. Norykowie, Illirowie, Panonowie, Dalmatowie, Mezyjczycy, Trakowie i Dakowie, Sarmaci, i bardzo liczne i największe ludy Germanii, przez różnych wodzów pokonane lub odparte, lub też przez zaporę bardzo wielkich rzek, Renu i Dunaju, oddzielone zostały. Druzus w Germanii najpierw Uzypetów, potem Tenkterów i Chattów, Markomanów niemal do wytępienia zgładził. Potem najdzielniejsze narody, których natura dała siły, a stały zwyczaj biegłość w sił używaniu, Cherusków, Swebów i Sygambrów, w jednej, choć także i dla swoich trudnej, wojnie. Ich męstwo i okrucieństwo można sobie uprzytomnić z tego, że nawet ich kobiety, zawsze jeśli z powodu nieoczekiwanego przybycia Rzymian między swoimi wozami były zamknięte, i jeśli brakowało im pocisków, lub jakiejkolwiek rzeczy, której jako pociski ich szał wojenny mógł użyć, małych synów, roztrzaskawszy ich wprzódy o ziemię, w twarze wrogów rzucały, przez zabijanie z osobna synów podwójnie morderczyniami się stając.

W tym samym czasie w Afryce wódz Cezara Cossus Musulanów i Getulów, którzy szeroko się rozchodzili, w zacieśnionym terytorium zamknął i strachem zmusił do trzymania się z daleka od granic rzymskich. Tymczasem posłowie Indów i Scytów, po przejściu całego świata, znaleźli wreszcie Cezara w Tarrakonie [obecnie Tarragona] w Hiszpanii Bliższej, tam gdzie już dalej szukać nie mogliby, i wlali w uszy Cezara sławę Aleksandra Wielkiego, tak jak do niego [Aleksandra] przybyło dla traktowania o pokoju poselstwo Hiszpanów i Galów do Babilonu pośrodku Wschodu, tak i tamtego [Cezara Augusta] na krańcu Zachodu wschodni Indowie i północni Scytowie jako błagalnicy z darami z ich krajów się kłonili. Kiedy przeprowadził przez pięć lat wojnę kantabryjską, i Hiszpanię do wieczystego pokoju – wraz z odpocznieniem od znużenia - nakłonił i przywrócił, Cezar do Rzymu powrócił.

W tym także czasie wiele wojen odbył osobiście, i wiele przez swoich wodzów i legatów. Otóż między innymi także i Pizon został wysłany przeciw Windelikom, po pokonaniu których jako zwycięzca wrócił do Cezara do Lugdunum [obecnie Lyon]. Panonów, rozpętujących nową rebelię, Tyberiusz, pasierba Cezara, najokrutniejszą rzezią wyniszczył. Ten sam [Tyberiusz] nieprzerwaną wojną nękał Germanów, z których 40 000 jeńców, jako zwycięzca zabrał. Wojna ta, prawdziwie bardzo wielka i najokropniejsza, prowadzona była 15 legionami przez 3 lata, i - jak zaświadcza Swetoniusz – po wojnie punickiej niemal nie było żadnej wojny większej od tej. W tych samych czasach Kwintyliusz Warus, który wobec poddanych postępował z nadzwyczajną pychą i chciwością, wraz z trzema legionami został do szczętu wyniszczony przez buntujących się Germanów.  Cezar August tę klęskę państwa tak ciężko zniósł, że często wskutek silnego bólu, waląc głową o ścianę, wykrzykiwał: Kwintyliuszu Warusie, oddaj legiony.

Weźmy fragment:
„…..Tymczasem posłowie Indów i Scytów, po przejściu całego świata, znaleźli wreszcie Cezara w Tarrakonie [obecnie Tarragona] w Hiszpanii Bliższej, tam gdzie już dalej szukać nie mogliby, i wlali w uszy Cezara sławę Aleksandra Wielkiego, tak jak do niego [Aleksandra] przybyło dla traktowania o pokoju poselstwo Hiszpanów i Galów do Babilonu pośrodku Wschodu, tak i tamtego [Cezara Augusta] na krańcu Zachodu wschodni Indowie i północni Scytowie jako błagalnicy z darami z ich krajów się kłonili..”
Skoro posłowie przybywają z północnych terenów Scytii i takie jak i wiele innych zapisów istnieje w innych dziełach, a my u siebie nie potrafimy nawet najprostszych rzeczy dotyczących połączyć rzeczy, które są związane z naszą historią i z naszymi przodkami żyjącymi na naszych ziemiach, to świadczy tylko o tym, że nasi historycy nie nadają się do niczego. Chyba, że do brania dotacji z Niemiec czy innych krajów to bardzo chętnie biorą w takich rzeczach udział.

Ciekawe rzeczy znajdujemy w pozycjach skandynawskich w Dziejach o Dalerianach
r. VI s. 116 do s. 122

                                                     VI

O wyprawach Dalekarian, które miały miejsce zarówno poza, jak i na terenie Scandii (Skandynawii)


            Dla wspólnoty pisarzy, tak naszych, jak i obcego pochodzenia, w sposób niezbity jest udowodnione: że  mieszkańcy Scandii, tacy jak Goci, Wandale, Alanowie, Roksalanie, Normanowie i Hunowie, wszędzie na wybrzeżach morskich uprawiali piractwo, a okrętami przybywali do obcych ziem; zaś posiadający miejsca zalesione i górzyste ( mieszkający w miejscach zalesionych i górzystych), Hesingowie, Medalpadzi, Angermanie, Wermelandzi, Neryci , Dalekarianie, Westmandzi i pozostali, nie są sławni z powodu wypraw. Powodem wszystkiego wydaje się być sława/rozgłos, nagrody/, to (tak) samo, nasze dzieje nie przekazują potomnym wiadomości o nich, chociaż także brali udział wyprawach, (nie przekazują) że jednak ukryli się pod imionami ważniejszych ( tych wyżej/wcześniej wymienionych), szczególnie tych, którzy, zamieszkując owe tereny nadbrzeżne i dali się poznać z powodu corocznych wypraw.
Pominąwszy inne, miło jest  badać wojenne wyprawy Dalekarian; poruszeni (jesteśmy)nadawaniem imion,wywodzących się od naszych ojców( patronimiki), bardzo dużą różnorodnością  plemion, nieurodzajem pustych (niezamieszkanych) terenów, niedostatkiem pożywienia, przestarzałym uzbrojeniem, ponadto tradycjami przodków, które, co do jednego, pozostały aż do późniejszych pokoleń. Nie znajdzie się wśród nas nikt m), kto by nie wiedział, nawet mały chłopiec, że Kar, Kalle, Karl oznacza wśród mężczyzn męża pełnego życia, silnego(jak dąb) i działającego szybko (odważnego); ponadto, cokolwiek uczyniono mężnie i doskonale, w zapisach rodzimych powszechnie widnieje pod imionami (nazwami) Kartbat i Karligt.
Że tutaj Dalekarianie w togach i płaszczach (żołnierskich), zwłaszcza, gdy do broni stawano, że ci mężowie w każdym wieku odznaczali się wśród innych i z powodu widocznej tężyzny i nadmiernej siły ludzkiej, podczas codziennych obowiązków i zajęć, ale i wobec wrogów, mężni, do sprawiedliwej obrony siebie, w potyczkach, szczególnie zaś z powodu odwagi (zapału) wobec tyranów i tych, którzy uciskali ojczyznę, nikt nie może zaprzeczyć, chyba że zupełnie nie znający historii i zabytków, a ponadto obcy w ojczyźnie. Ktoś skądś odpowiednio (tak powiedział): Oni pierwsi stali się oczywistymi obrońcami swojej wolności, a także sprawcami zrzucenia jarzma tyranów. o)
Drugiego kryterium dowodzenia (udowadniania) poszukuję (poszukujemy)  w licznym potomstwie ich następców (zstępnych), którym  w zaspokojeniu wyżywienia nieurodzajna ziemia nie dawała satysfakcji. Tutaj wykształceni (ludzie), uważają, że, zgodnie z prawem narodów, powody wojowania, rozpatrując najodleglejsze sprawy, były czasami uzasadnione, ale jednak w wielu przypadkach gwałtowne. Co do prawa do obrony na skutek wojny: to znaczy przed atakami wrogów, gdy barbarzyńskie ludy ojczyznę niepokoją;  w przeciwieństwie do prawa do ofensywy gdy  sprzyja publiczny niedostatek. Tak niegdyś bardziej urodzajne królestwa w Europie zaatakowali Cymbrowie, Goci, Wandale i Normanowie. p) Stąd nie możemy przyjąć za pewnik, że przodkowie Dalekarian, brali udział w wyprawach wojennych poza Scandią razem z Wandalami  a potem Normanami, skoro ziemia mniej zdatna do uprawy roli została oddana, a także dzisiaj istnieje wyjątkowa obawa o niedostatek żywności;
stąd dawny przywilej LL.Dal. om Skafskog med näfuerlopp, oc baslbrytande Tot. Aedif. S.30.
Tę powyższą wypowiedź (to powyższe twierdzenie) z Normanami i Wandalami  wzmacniają:  język i nasze własne obyczaje, pachnące ową harmonijnością (współbrzmieniem). Przede wszystkim wspaniałe świadectwo i światło pokazuje Jornandes i autor historii Wilhialmi Siodii, którzy  wyznaczają pewien obszar  dla Wandali w Panonii- w pobliżu rzeki Crysum ( u Jornandesa- Grissia), który to obszar później od Wandalów otrzymał nazwę Dalmacja(Dalmatia) { Dalmaria, w której stolicą królestwa Wandalów była Daltuna) q).
Na koniec wypada przywołać tradycje przodków: albowiem u Dalekarian jest dzisiaj żywa sława Zamulisa czy Zamolxisa, króla Scyto-Gotów w Dacji i Mezji, to ten wielki ustawodawca, który przekonał ich o nieśmiertelności dusz. Stąd potomkowie Dalekarian jeszcze teraz dla żartów przekazują (mówią), gdy jakiś żołnierz jest długo nieobecny, albo zmarł, o którym nie mają wieści, że odszedł do Zamolsina; dzisiejsi Dalekarianie powszechnie uwalniają się od tego rodzimego(krajowego, ludowego) przeświadczenia,  z powodu ustanowionego Chrześcijaństwa w całej Szwecji r). Co tyczy się wypraw Dalekarian wewnątrz Scandii; o nich, nawet gdybym ja milczał, wystarczająco obficie opowiada pamięć annałów (roczników). Tymczasem istotniejszym celem mojego przedsięwzięcia jest przedstawić prawdziwe ich przyczyny. Po pierwsze, pojawia się owa Unia trzech królestw, za przyczyną Królowej Margarety (Małgorzaty), która dla Rzeczpospolitej Szwedów i Gotów zawsze była najbardziej nieszczęsna. Co stało się za sprawą  królów, Alberta Meklemburskiego, Małgorzaty, Eryka Pomorskiego, Krzysztofa Bawarskiego, Christiernus I, Jana II i Christiernusa II, trzymających władzę królewską w trzech państwach (królestwach), mówi historia tych czasów. Przeto wśród pierwszych obrońców wolności byli Dalekarjanie, szczególnie w wieku XV i XVI z  pojedynczym podaniem do wiadomości czynów (z pojedynczymi wzmiankami o czynach), które aż do dzisiaj są rozpowszechniane. Tak, dzięki księciom (wodzom) Engelbertowi (potomkowi, wywodzącego się ze szlachetnego rodu Engelberta von Berg????) i Erykowi Pukio, w roku 1434, całkowicie rozproszyli Danów w Svethii i Gothii: odebrali zamki (twierdze): uwolnili ojczyznę od tyranów. W ten sposób w kolejnym czasie, sprzysiężeni przeciwko sukcesorom Eryka, pod przywództwem  Karola  Marelchallusa(?), księcia Canuti (?),  namiestników królestwa (?) Sturyjskiego, szczególnie zaś pod auspicjami Błogosławionego Gustawa I Wybawiciela Sveonii, szczęśliwie chwycili za broń. Przykłady uczonego przodka wskazują jak wielokrotnie zgubnym dla naszej ojczyzny było panowanie Możnowładców Danów, i tak niech wolno mi będzie użyć słów największego znawcy tematu Loceniusa, pycha przede wszystkim jest zgubna, ale wprost nie do wytrzymania  w przypadku gwałtowności władzy ( stosowania przemocy w rządzeniu), jedynie przywódca i okoliczność mogą zezwalać: i tak zawsze powodowani miłością do ojczyzny, wyrywać ojczyznę z gardzieli tyranów, tak pobudzeni wspaniałomyślnością najdzielniejszych Duków ( * gdyby ducum było zapisane małą literą, przetłumaczyłabym : wodzów), zezwalać na zrzucenie jarzma tyranów s).  Dla niewielu także nagrodą za trud było objaśnianie przyczyn sporów (buntów) i zamieszek, które Dalekarianie wszczynali przeciwko godnemu wspomnienia królowi i ojcu Ojczyzny, Gustawowi I.; w ten sposób niezliczone niegodziwości i zniewagi, które ludzie niesprawiedliwi i zuchwali, zresztą narodowi najbardziej niewinnemu czynią, mogły utracić znaczenie. Nie przeczę, zarzut łatwo znajdujący wiarę, czy jeden w swoim rodzaju i odrażający błąd, że należy oskarżyć Dalekarian, jak nieco wcześniej zostało pokazane; tymczasem nic dziwnego, że może pojawiać się obwinienie, że  naród jednolity w myśleniu, w obyczajach i zawsze miły w swojej otwartości, z powodu podstępów i fałszerstw innych najbardziej haniebnych ludzi, niekiedy oszukiwany, to znaczy bardzo rzadko, zwłaszcza w wątpliwym (dwojakim, budzącym wątpliwość) stanie spraw społecznych,  a także z powodu zamieszek, mógł postępować w sposób nieprzychylny.
Z tego powodu Dalekarianie powodowani nie tyle troską o przyszłe złe położenie, ale kierując się obecną niesprawiedliwością, podrywają się (zwołują się), bez zastanowienia, do pochopnej zemsty, poprzez rozesłanie po całej Dalekarii pisma o następującej treści: […........]

W tym rozporządzeniu (projekcie) wspominają także o Helfingach […...]
W dniu świętej Wallburgi, w roku Pańskim 1524. t).

Wyjaśnienie:
1.           tym kolorem i znakiem zapytania zaznaczyłam swoje wątpliwości.
2.           nazwy własne ( imiona nazwy geograficzne) pozostawiłam w wersji najbardziej zbliżonej do oryginału. Ich przekład na język polski należy już do historyków.
3.           Starłam się, żeby tłumaczenie było jak najbardziej wierne, nie literackie.
4.           [..] język inny niż język łaciński
5.           nie przepisywałam przypisów, które przede wszystkim wskazują nazwiska autorów, tytuł, stronę etc.

Ten fragment jest interesujący:
„…Tak niegdyś bardziej urodzajne królestwa w Europie zaatakowali Cymbrowie, Goci, Wandale i Normanowie. p) Stąd nie możemy przyjąć za pewnik, że przodkowie Dalekarian, brali udział w wyprawach wojennych poza Scandią razem z Wandalami  a potem Normanami, skoro ziemia mniej zdatna do uprawy roli została oddana, a także dzisiaj istnieje wyjątkowa obawa o niedostatek żywności;
stąd dawny przywilej LL.Dal. om Skafskog med näfuerlopp, oc baslbrytande Tot. Aedif. S.30.
Tę powyższą wypowiedź (to powyższe twierdzenie) z Normanami i Wandalami  wzmacniają:  język i nasze własne obyczaje, pachnące ową harmonijnością (współbrzmieniem…”

W kronice Prokosza mamy różnie brzmiące Imiona władców. Czy czasem nie jest tak, że naszymi władcami nie byli także Wikingowie wybierani spośród naszych przodków z którymi żyli i współdziałali???

Wszystko będziemy musieli napisać jeszcze raz od początku.
Ale jak zacząć?

Najpierw jak to robiono kiedyś jak przetłumaczony poniższy fragment
Orbis maritimi sive rerum w mężu littoribus gestarum generalis historia , Divione, apud Petrum Palliot z 1643r. Claude'a Barthelemy Morisota pisarza i prawnika z Dijon

https://books.google.be/books?id=P2pJAAAAcAAJ&printsec=frontcover&hl=pl#v=onepage&q&f=false
s,  257 do 260
Historia świata morskiego, to jest ogólna historia dziejów na morzu i na wybrzeżu, autorstwa Claude'a Barthelemy Morisota z Dijon.

W Dijon, u Pierre'a Palliota, przed pałacem, z przywilejem, 1643.

Historia świata morskiego, to jest ogólna historia dziejów na morzu i na wybrzeżu której, w której znajdują się wynalazki statków, ich części, uzbrojenie; wyposażenie flot, żegluga, bitwy morskie, oręż, zasady wojenne, trofea, triumfy, naumachia; miasta i kolonie morskie, periplus [gatunek piśmiennictwa, opis szlaków morskich] świata starożytnego i nowego, urzędy, dowództwa i zwierzchności floty u wszystkich narodów; prawa morskie, przeglądy flot, przyczyny i rodzaje wiatrów, używanie kompasu, napędu żaglowego, różne prądy i pływy morskie, oraz wylewy, i wszystkie inne rzeczy do spraw morskich się tyczące. [potem jest informacja, że w ks. 1 jest historia spraw morskich od początku do śmierci Konstantyna Wielkiego, w ks. 2 od śmierci Konstantyna Wielkiego do czasów współczesnych autorowi]

Rozdział 37

Opis starożytnej Germanii nadbrzeżnej, oraz Sarmacji i Scytii europejskiej, Chersonezu Taurydzkiego i Bosforu Kimeryjskiego, z sąsiednimi wyspami.

[tytuł mapy; Wybrzeża Oceanu Germańskiego i Sarmackiego, według Ptolemeusza.]

[na marginesie: ze Strabona, ks. 7, Ptolemeusza, ks. 2 rozdz. 11, ks. 3, rozdz. 5, Ortelius, Mercator, Aubanus,{nazwiska wydawców}, w Münster, z „Periplusu” Arriana Stukiusa {wydawca}, z Meli ks. 3, 4 rozdz. 3 i 4, Maginus i inni {wydawcy}, w Manarmanis {Oostmahorn}]

Germania, najobszerniejszy kraj Europy, oddzielona od Galii rzeką Renem, odseparowana od Retów i Panonów Dunajem, od Sarmatów i Daków wzajemnym strachem i górami, tam, gdzie kieruje się ku oceanowi, zwężona, wybrzeże swoje ozdabia i uświetnia następującymi miastami, rzekami i portami. Za Renem łączą się z morzem rzeki, Manarmanis z portem, przez Fryzów kiedyś nazwany Maharna [Oostmahorn]; Vidrus [Vechte], rozdzielająca obecne Groningen; Amasius, czy też Amisius [Ems], grobowiec Brukterów, pokonanych przez Druzusa; Visurgis, nazywana też [podane obok inne wersje; Wezera]; następnie Albis [Łaba]. Między Renem a Vechte są Busakterowie, których miastem jest Navalia [Kampen], a których wielu myli z Brukterami, ludem wschodniej Fryzji, którzy obecnie są mieszkańcami Brookmerland. Miedzy rzekami Vechte i Ems są Fryzowie zachodni, i ich miasto, niewiele oddalone od wybrzeża Morza Germańskiego, Phileum [Groningen]; jest to ziemia trudna do przebycia z powodu wielu rzek, pomiędzy którymi jest Tadera, w języku mówionym Iada [Jade]. Między Ems a Wezerą są Kauchowie mniejsi, między Wezerą a Łabą Kauchowie więksi. Ci pierwsi są dziś nazywani Fryzami i Groningijczykami, ci drudzy Bremeńczykami i Lüneburczykami, których miastem jest Phabiranum [Brema] w nowej Saksonii. Za Łabą mieszkają Sigulonowie, Sabalingowie, których Peucer uważa za Jutlandczyków, Kobandowie, Chalowie, Cymbrowie, ofiary rzymskiego konsula Mariusza, Fundusowie i Charudowie. Granica Cymbrów, i Chersonez Cymbryjski, obecnie Jutlandia, oddzielają wyspy Sasów, i Alosiae [niezidentyfikowane, może Helgoland]. Miedzy Łabą a Chersonezm Cymryjskim jest wielka zatoka Codanus [w przypisie zidentyfikowana jako Bełt, ale chodzi raczej o wszystkie cieśniny wiodące z Bałtyku na Morze Północne], wypełniona wielkimi i małymi wyspami, głownymi są 3 Skandie mniejsze, których dzisiejszymi nazwami są Fionia, Hallandia i Blekingia. Skadnię większą podtrzymuje od wchodu Morze Bałtyckie, od zachodu zatoka Codanus, teraz nazywana jest ona Skanią. Maginus, wbrew Ptolemeuszowi, przeczy, by była ona wyspą, i twierdzi, że jest półwyspem o ogromnej wielkości, nazywanym przez starożytnych Balthia, Basilia i Vergion, przez Prokopiusza zaś Thule. Morze tam, które jest jakby ujęte do środka wybrzeży, nigdzie nie rozciąga się szeroko, i nigdzie nie jest do morza podobne, a wskutek przepływających wszędzie rzek, i ziem często w poprzek biegnących, zmienne jest i rozproszone, z wyglądu jest jakby rozproszone na nurty, wstrzymywane tu wybrzeżami, tam groblami i występami zakrzywiającej się  ziemi. Jego krańce od południa i zachodu zajmują Sasi, których miastem jest drugie miasto Marionis [w przypisie identyfikowane jako Lubeka, ale według „Orbis latinus” tak nazywano Hamburg i Lüneburg], a ich granice wyznacza rzeka Chalusus [Warnow]. Tu są Farodinowie, czy też Parodinowie, Sudinowie, Rutiklejowie, Auksnowie i Teutonoarowie, których ziemie zamieszkują dziś ludy Dolnej Saksonii, Meklemburczycy, Pomorzanie, i Wandalowie, czy też Wandilowie. Najdawniejszymi miastami są Laciburgium [Rostock, identyfikacja niepewna], Bunitium [według „Orbis Latinus”to Bützow, ale podawane jest też Lubieszewo], Rugium [Rügenwalde = Darłowo, albo Miastko]. Rzeki to Szprewa, Odra i Wisła. Naprzeciw tych rzek są duże, nieznane starożytnym wyspy Iulina [Wolin], Usedona [Uznam], Rugia.

[na marginesie: O ludach i krainach położonych nad morzem w kierunku północnym, których nazwy były starożytnym ledwo znane, albo i w ogóle nieznane, powiemy w następnej księdze.]

Za Wisłą zaczyna się Sarmacja, obszerniejsza w środku, niż od strony morza. Ludy nadmorskie przy zatoce Wenedzkiej to Gitonowie i Wenedowie, którzy później zostali nazwani Borusami, teraz Prusami, i Hossii, których oblewają rzeki Chronon [Pregoła], Rubon [Niemen], Turuntus [Windawa] i Chersinus [Dźwina]. Potem następują Aorsowie, to jest gorsi [albo: nieprawi, zwyrodniali] Scytowie, zrodzeni z niewolników, potem Agatyrsowie, Sali, Careotae, Carbones, Pagyritae, Samogitae [Żmudzini], Mazowszanie, Litwini i Moskowici, kiedyś tylko z samych imion znani. W ten sposób Sarmacja otoczona przez tyle ludów, przechodząc w granice i miano Scytów, i także niemal Germanów, odgraniczona jest od północy Oceanem, od południa Myzją [poprawnie powinno być; Mezją] i Dacją, od zachodu rzeką Wisłą, od wschodu rzeką Danais [Don], Meotydą [Morze Azowskie] i Pontem [Morze Czarne]. Lecz zanim przejdę do Sarmacji europejskiej, która zamknięta jest dwiema rzekami, Tanais [Don] i Tyras [Dniestr], nie należy ominąć Gocji [Gotlandia], ze wszystkich wysp - po dokładnym przebadaniu różnych narodów – najbardziej sławiona. Leży ona w Zatoce Wenedzkiej, naprzeciw ujścia rzeki Chersinus [Dźwina], jest matką Gepidów, Rugiów, Wandalów, Longobardów, Herulów, Turcilingów, Hunów, Winulów, Wizygotów, Ostrogotów i Gotów, a są to wrogie i krainom nieprzyjazne miana. Sarmacja więc, która jest położona nad Meotydą, kieruje się ku falom rzeki Tanais [Don], jest rzeką i Sylów, i Amazonek, wraz z miastem o tej samej nazwie [Tanais] położonym u jej ujścia, z korytem rozdzielonym na dwoje wyspą, którą mieszkający tu Grecy nazwali Alopetią, jakby „wyspą lisów” [po grecku alopeks – lis]. Wybrzeże najbliższe Tanais zamieszkują Roksolanie wraz z Bastarnami, których wielu uważa za dzisiejszych Rusów i Rusinów; ich głównym miastem jest Caroea. Tam za rzeką Poritus [Prut ?] zaczynają się Jazygowie, których plemię znajduje się przy Meotydzie [Morze Azowskie] i rzece Hygris [Doniec], pośrodku między rzekami Poritus [Prut ?] i Lycus, tak jak Lucus Dei [dosł. „Gaj Boży”], między Lycus i Agarus, która to rzeka obdarzyła swoim mianem najbliższy przylądek. Tam kończą się Meotyda, i zaczyna się zatoka [liman ?] Buges, inaczej Bycis, tam są miasta Lianum, Acra i Cnema, rzeki Gerus, Bycus i Pasiastus, Ptolemeuszowy Pasiascus, którego napór powstrzymuje Chersonez Taurydzki [Krym], i nie dopuszcza, by wpływał do zatoki Carcinitus [gr. Kerkinitis], tuż naprzeciw Istmu [z gr.: przesmyku, może chodzi o Przesmyk Perekopski]. W pobliżu Pasiatus jest Heraklion, kolonia Herakleotów [obywateli Heraklei], przylądek Zenona, wraz z inną świątynią dziewicy, której miano Parthenion. Stąd [w przypisie dopisek: Cieśnina Kaffy] Bosfor Kimeryjski [Cieśnina Kerczeńska] rozdziela ziemie; nie jest pewne, czy przyjmuje wody od Meotydy, czy od Pontu Euksyńskiego [Morza Czarnego]. Na tym szlaku [w przypisie dopisek Milezyjczycy założyli Pantikapajon [obecnie Kercz, inna nazwa: Vospero], główne miasto Bosforu. Założyciel Tyrictaty jest nieznany, tak samo założyciel Myrmekion, która to nazwa jest wspólna z najbliższym przylądkiem. Potem jest Nimfeum [właściwa grecka nazwa: Nimfajon;w przypisie Cyprico, ale nie wiem, co by to miało oznaczać], i Teodozja [inna nazwa: Kaffa], kolonia Milezyjczyków, i Diam, rzeka Istrianus [inna nazwa: Calamita], przylądek Corax, Lagira, lub Lagyra, przylądek Czoło Barana, przez Greków nazywany Kriou Metopon [po grecku: Czoło Barana; obecna nazwa przylądka: Sarycz], lub Briksas [greckie], albo może Friksas [greckie], od barana Fryksosa [to jest należącego do mitycznego Fryksosa], lub od kształtu, przedstawiającego sobą czoło barana. Miasto Charax [w przypisie: Cacagioni] i Naubarum, i port Ctenis nad jeziorem Halmiris lub Halmitis. Poniżej jest miasto Port Symboli [greckie: Symbolon; późniejsza nazwa: Bałakława], Stenosoma [greckie], to jest „wąskie usta”, miasto Palacia, Dandaca, i powyżej zatoki Carcinitus [gr. Kerkinitis], która dziś jest nazywana Nigropolitanus, miasto Eupatoria [w przypisie nazwa: Sibula], założone przez Diofantosa, wodza wojsk Mitrydatesa, i niedługo później opuszczona, restaurowana przez Pompejusza Wielkiego, przez którego została nazwana Magnopolis, i Pompeiopolis. Między rzeką Bycis i zatoką Carcinitus Istm [z gr.: przesmyk] stanowi granicę Chersonezu Taurydzkiego, cała retsza obwiedziona jest morzem. Dlatego ziemie Tauroscytów raz dopuszczają fale, raz, do fal dopuszczone, chłoszczą je skręconym ogonem, i z gniewem odpychają. Nazwę zatoce nadała rzeka Carcinius [być może to rzeka Inguł], większa od Hypanis [Boh], obie zaś są mniejsze od Borystenesu [Dniepr], opływa Olbię w przypisie nazwa; Strapenot], miasto Milezyjczyków, i gdy wpływa do morza, tworzy wyspę o swoim imieniu. Poniżej jej [w przypisie Fidonisi, dawna nazwa wyspy Ostriw Zmijnyj] znajduje się Leuca, to jest Peuce Achillesa [co można rozumieć jako „droga Achillesa”]. Poeci opowiadają, że wzięła ona nazwę od Tetydy, matki Achillesa, dla Greków jest to Droma Achilleos [po grecku: Droga Achillesa], ponieważ Achilles, gdy nieprzyjazną flota wszedł na Pont [Morze Czarne], i stał się zwycięzcą, tam żartobliwym pojedynkiem uświetnił zwycięstwo, ćwicząc siebie i swoich ludzi w żegludze. Od krańca zatoki Carcinitus do ujścia Borystenesu są miasta Kefalonesos,  o którym inni utrzymują, że jest małą wyspą, i nazywają Kefalonessos, Dobry Port, Nowe Mury, Tamyraca, inaczej Hypacyrno; poniżej rzeki Axiaces są Physca i Arpis. Potem są rzeki Tyras.


Do XVI w nie było używane pojęcie języki słowiańskie, tylko wedyjskie itp, czyli wandalskie.
Do czasu podziału Wandali stanowiłiśmy jeden organizm, który możemy nazwać Lechią, Federacją jak zwał tak zwał. Tak powinniśmy  składać naszą historię w jedną całość, a nie z jakiś garnków czy patelni sprzed 3 000 lat. A w Kronice Janka z Czarnkowa mamy wyraźnie napisane, że tworzenie granic pomiędzy swoimi Polacy uważali za GŁUPOTĘ.
Mieliśmy własną Unię ponad 2000 lat wcześniej.




KRESY ŹRÓDŁEM SIŁY POLSKI


niedziela, 25 listopada 2018

23 listopada 1918 roku przemilczany pakt z Dorotheenstrasse w Berlinie

W ostatni piątek 23 listopada 2018 w telewizorniach brak było informacji o pakcie, o którym też nie uczy się w szkołach. Przypomnijmy więc, co to był za pakt.

Najpierw bierzemy pozycję Romana Dmowskiego - Polityka Polska i Odbudowanie Państwa” t.2, str.105 i cóż tam mamy?

(…) Wieczorem 23 listopada 1918 roku w rzęsiście oświetlonym gmachu wielkiej loży masońskiej przy Dorotheenstrasse w Berlinie panował ruch niebywały. Zwołano zjazd wolnomularzy z całych Niemiec; wezwania podpisane były przez szereg wielkich osobistości, takich między innymi, których przedtem o udział w masonerii nawet nie posądzano. Nazajutrz po tym zjeździe rozeszły się po Berlinie wieści, że stanął na nim pakt miedzy masonerią niemiecką, a Żydami, mocą którego Żydzi otrzymują całkowitą swobodę działania wewnątrz Niemiec i szereg naczelnych stanowisk w ich życiu politycznym, a za to zobowiązują się do tego, że żydostwo międzynarodowe będzie broniło interesów niemieckich przy zawieraniu pokoju. Żydzi znowu zrobili dobry handel: bronili interesów niemieckich od dawna i bronić musieli, bo w znacznym odsetku były to ich interesy, zobowiązywali się więc do rzeczy, która byliby bez wszystkiego zrobili; za darmo więc kupili sobie rządy polityczne w Niemczech. Naturalnie, z chwilą kiedy już i politycznie Niemcy opanowali, sprawa niemiecka stawała się dla nich tym bliższa. Cały koszt tego paktu mieli ponieść Niemcy w postaci dezorganizacji wewnętrznej i rozkładu ich sił narodowych i narody, które uda się na konferencji pokojowej skrzywdzić na rzecz Niemiec, przede wszystkim Polska.
Pakt ten nie napotkał ze strony niemieckiej trudności. Socjaliści i liberałowie niemieccy zawsze byli związani z Żydami i pracowali dla zwiększenia ich politycznej roli; żywioły zaś nacjonalistyczne miały w ciągu wojny i w chwili końcowej katastrofy oczy zwrócone przede wszystkim na zewnątrz, przejęte były strachem przed utratą tego, co do niedawna wydawało im się zdobyczą na wieki pewną, i wszystko były gotowe sprzedać, byle kupić sobie obronę interesów zewnętrznych. Obrona zaś żydowska była nie do pogardzenia: Żydzi mieli duże wpływy w państwach zwycięskich, doszli, zwłaszcza za rządów Wilsona, do ogromnej roli w Stanach Zjednoczonych, a przede wszystkim mieli całkowicie oddanego sobie człowieka w osobie premiera londyńskiego, Lloyd George’a. Położenie tedy zwyciężonych Niemiec nie było beznadziejne.

To teraz wiesz czytelniku jak z Niemców tworzy się nazistów i wyłudza się pieniądze pod nazwą Holokaust.

A jakie były metody tutaj wchodzimy na str. 116

(…) Ataki przychodziły czasem z całkiem nieoczekiwanej strony.
Zdarzyło się być na obiedzie wojskowym francusko-polskim, na którym przemawiał p. Władysław Mickiewicz, syn nieśmiertelnego Adama, uskarżający się na nacjonalizm polski, który urządza pogromy żydowskie. Uczułem się tym wybrykiem zmuszony do zabrania głosu i zwróciłem się do obecnych Francuzów: – Właśnie, proszę panów, otrzymałem wiadomość o nowym „pogromie” w Polsce. W Kielcach paruset młodych Żydów, wyszedłszy z kinematografu, ciągnęło przez ulice z okrzykami: „Niech Żyje Lenin! Niech żyje Trocki! Precz z Polską!” Tłum rzucił się na nich i padły ofiary. Co by panowie zrobili, gdyby w którym mieście francuskim ukazała się na ulicach banda z podobnymi okrzykami, wołająca „Precz z Francją!”? – To samo – odpowiedzieli jednogłośnie obecni.
Niepowołany oskarżyciel dostał naukę.

Musze zauważyć, że pierwszym kanałem, przez który wieści o pogromach szły na zachód, była prasa niemiecka. Był to jeden z punktów współdziałania niemiecko - żydowskiego po wojnie.

Tego typu zachowania są bardzo niewygodne dla niektórych środowisk w USA, zwłaszcza jak krzyczą i robią zamieszanie w mediach.



Potem z  pozycji dostępnej tutaj:
 http://wsercupolska.org/przeczytaj/Polityka%20polska.pdf
s. 143

2 Mowa o mistyfikacji, jaką zaaranżował Józef Piłsudski w pierwszych dniach wojny w nadziei rozpalenia tym sposobem insurekcji antyrosyjskiej na terenie Królestwa. Między 1 a 3 sierpnia 1914 r. uformował liczący ok. 150 ludzi oddział zwany kompanią kadrową, a 5 sierpnia 1914 r. na zwołanym przez siebie posiedzeniu Komisji Skonfederowanych Stronnictw Niepodległościowych w Krakowie odczytał tekst odezwy, zredagowany rzekomo w Warszawie przez utworzony tam w konspiracji „Rząd Narodowy". To fikcyjne gremium poza wezwaniem do powstania antyrosyjskiego wyznaczało Józefa Piłsudskiego „komendantem polskich sił wojskowych". W rzeczywistości odezwę napisał Leon Wasilewski z polecenia Piłsudskiego. KSSN miała spełnić rolę tuby propagandowej nadającej całej mistyfikacji rozgłos i przez to pozory realności. W dniu rozpoczęcia wojny między Austro-Węgrami a Rosją, tj. 6 sierpnia, Piłsudski wyruszył na czele swego oddziału z Krakowa w kierunku Kielc, gdzie szedł na wezwanie i z mandatu fikcyjnego, przez siebie samego wymyślonego rządu. Naturalnie wszelkie ruchy jakichkolwiek zbrojnych grup w strefie frontu musiały mieć akceptację wywiadu austriackiego. Pewna swoboda operacyjna oddziału Piłsudskiego, przedstawiana w legendzie jako owoc domniemanych zwycięstw, wynikała ze skoncentrowania sił rosyjskich w Królestwie wzdłuż osi Wisły, 3 Legion Wschodni miał być jedną z dwóch formacji polskich złożonych z ochotników, a tworzonych w ramach armii austriackiej, jakie od połowy sierpnia 1914 r,, po niepowodzeniu wypadu Piłsudskiego do Kielc, organizowano w Galicji. Legion ten miał tworzyć się we Lwowie, ale miasto to już 3 września znalazło się w ręku Rosjan. Pod wrażeniem postępów rosyjskich, wiadomości o klęsce niemieckiej nad Marną i po rozeznaniu się polityków narodowo-demokratycznych w sytuacji, 21 września 1914 r. zdecydowano się na zerwanie z NKN-em i likwidację Legionu Wschodniego. Wykorzystano jako pretekst rotę przysięgi. Po odmowie ze strony większości ochotników złożenia jej, władze austriackie rozwiązały Legion 30 września 1914 r. w Mszanie Dolnej. 4 Akapit mówi o działaniach Józefa Piłsudskiego i jego ludzi w pierwszej połowie sierpnia 1914 r. w Kielcach i okolicach. Piłsudski w towarzystwie Kazimierza Sosnkowskiego i Ignacego Boernera odwiedził 12 sierpnia biskupa kieleckiego Augustyna Łosińskiego domagając się od niego poparcia akcji powstańczej. Biskup kategorycznie odmówił. Ludność miasta i okolic także odmawiała jakiegokolwiek udziału w akcji, za co później usiłowano ściągnąć z mieszkańców Kielc kontrybucję pieniężną. Michał Sokolnicki odwiedził w pobliskim Oblęgorku Henryka Sienkiewicza, który także odmówił poparcia dla akcji zbrojnej u boku Niemców, a chcąc uniknąć dalszych molestacji wyjechał z kraju do Szwajcarii. 5 Polityka niemiecka wobec akcji Piłsudskiego, a następnie ruchu legionowego nie została dotychczas źródłowo zbadana. Nie ulega jednak wątpliwości, że poczynania odpowiednich komórek austriackiego wywiadu w tej, jak i w innych sprawach, były ściśle uzgodnione z Niemcami. Wśród dokumentów opublikowanych przez Karla Kautsky’go w 1927 r. znalazła się obszerna opinia szefa Sztabu Generalnego, gen. Helmuta von Moltke, opracowana dla ministra spraw zagranicznych, gdzie pod datą 5 sierpnia 1914 r. stwierdził on: „Insurekcja w Polsce tj. w Królestwie Polskim została przygotowana". Zeppeliny niemieckie 7 i 8 sierpnia zrzucały nad miastami Królestwa (także nad Warszawą) tysiące ulotek wzywających Polaków do powstania przeciw Rosji. Oddziały niemieckie, które po 20 sierpnia przejściowo okupowały Kielce, tolerowały i wspomagały przybyłe tam ponownie oddziały strzeleckie dowodzone przez Piłsudskiego i jego ludzi.

To teraz czytelniku wiesz jak wyglądało u nas podpuszczanie ludzi w interesie niemieckim. Ludność miasta Kielc i okolic tłumacząc na POLSKI, kazała aby SPIERDALAŁ pajac jeden, bo go psami poszczują.
I kto takie insurekcje podejmuje. I czy dziś nie widzisz w telewizorniach pompowania do następnej insurekcji?, więc rozumiesz do czego służy centralne nauczanie w szkołach.


s 169 
Też ciekawy fragment o Watykanie.

Rozróżniam Kościół i politykę Stolicy Apostolskiej. Kościół dla katolików jest władzą, której w
rzeczach wiary są obowiązani bezwzględne posłuszeństwo. Polityka watykańska jest rzeczą ludzką, jak każda rzecz ludzka nie wolną od błędów, i staje w równym rzędzie z polityką wszystkich państw.
Najbardziej katolickie państwo ma obowiązek o tyle tylko z nią się łączyć, o ile nie stoi ona w
sprzeczności z dobrem państwa i narodu.
Mnie się zdaje, że polityka watykańska popełniła duże podczas wojny błędy, w szczególności w
stosunku do Polski.
 Stanowisko jej w sprawie polskiej najlepiej określa rozmowa, jaką miałem w styczniu 1916 roku z
wysokim dygnitarzem watykańskim, a z której dosłownie przytaczam część mającą znaczenie.
Zostałem zapytany:
— Dlaczego pan idzie z Rosją?
— Bo mi trzeba, żeby Niemcy były pobite.
— Na cóż panu przegrana Niemiec?
— Bo bez niej nie będzie zjednoczonej Polski.
— To pan sądzi, że zjednoczona Polska będzie szczęśliwa pod berłem monarchy rosyjskiego?
— Sądzę, że Polska może pozostawać pod obcymi rządami, dopóki jest podzielona. Gdy będzie
zjednoczona, będzie niepodległa. Dążąc do zjednoczenia, dążymy do Polski niepodległej.
Na to usłyszałem wybuch śmiechu.
— Polska niepodległa? Ależ to marzenie, to cel nieziszczalny!...
Nie powiem, żeby moje polskie ucho było tym mile dotknięte. Zapytałem na to:
— Cóż by nam Wasza Eminencja doradzała?
— Wasza przyszłość jest z Austrią.
 Tymi słowy zalecano mi w Watykanie politykę, która w Polsce korzystała z tytułu
„niepodległościowej". Polska niepodległa to marzenie nieziszczalne — przyszłość jest z Austrią.

Sądzę, że Stolica Apostolska była dobrze poinformowana o zamiarach Austrii względem Polski.

s 179
Fragment o p. Szymonie Aszkenazym.

Dziwne były na Zachodzie stosunki. Taki mały Żydek galicyjski mógł odegrać w sprawie polskiej
wcale doniosłą rolę.a Podczas konferencji pokojowej był on informatorem polskim Philippa Carra,
jednego z głównych smutnej pamięci doradców Lloyd George'a.
W ogóle nasi „rodacy wyznania mojżeszowego" starali się nam rzucać kamienie pod nogi na
rozmaitych terenach i na rozmaite sposoby. Między innymi p. Szymon Askenazy wydał w Szwajcarii
broszurę po polsku, którą jego przyjaciele, aktywiści londyńscy, wydrukowali po angielsku, a w której starał się podkopać mój kredyt intelektualny, jak jego przyjaciel Namier starał się podkopać moralny i polityczny.
Jeden z przyjaciół angielskich zwrócił się do mnie:
Dano mi tu broszurę prof. Askenazego. Czytał pan, co o Panu napisał? Ładnie Panu pańscy „rodacy" pomagają...
— Pokazywano mi to — odrzekłem. — Napisał, że jestem głupcem, ale ja temu nie uwierzyłem.
Niczemu nie wierzę, co Żydzi piszą.
Najgorzej, że te rzeczy szły na rachunek walk wewnętrznych między Polakami i podtrzymywały na
Zachodzie starą teorię, że Polacy tylko się z sobą kłócą, że kłótniami zgubili swoje państwo, i że
kłótnie uniemożliwiają jego odbudowanie.

Tutaj wracając do nauczania historii na pewno czytałeś o szkole lwowskiej "polskich historyków". No to teraz wiesz skąd się to bierze, a w podręcznikach masz 966 i "Daj, ać ja pobruszę, a ty poczywaj"

Cóż dziś może zrobić teraz młody Lechita? Dobrego lechickiego klocka hi,hi.












wtorek, 20 listopada 2018

Wielki Chiński Mur i Vandalowie


Szanowny Czytelniku,

Na pewno zdarzyło Ci się słyszeć, że Wielki Mur Chiński to jedyna budowla widoczna gołym okiem z kosmosu. Zdanie to jest tak prawdziwe, jak wiosna w kwietniu (za oknem śnieg – stan na 2013 rok).


Najciekawsze jest to, że mit narodził się zanim jeszcze… zaczęliśmy latać w kosmos! W 1938 roku, amerykański podróżnik Richard Halliburton w swojej książce „Second Book of Marvels” podał bardzo przekonywającą informację, która przetrwała do dzisiaj.

 Głowa Richarda Halliburtona, autora mitu

niedziela, 18 listopada 2018

Wołyń a wydarzenia w RPA


Ciekawy wywiad skłaniający do analogii wydarzeń na Wołyniu, które obecnie dzieją się w RPA.
Wojny, zbrodnie zawsze maja zawsze swoje korzenie w wydarzeniach, których czasami nie dostrzegamy.


niedziela, 11 listopada 2018

Patriotyzm i Dzień Niepodległości

Dla Przypomnienia czytelniku w dniu, gdzie stado baranów nie wie co świętuje i jeszcze w dodatku celebruje niemieckiego agenta Piłsudskiego, po którego zamachu majowym Niemcy odzyskały swoje kopalnie i huty, dekretem Prezydenta Polska straciła suwerenność monetarną i zniszczono polskich generałów.

Więc, sam sobie odpowiedz jakich kretynów i nieuków mamy na uniwersytetach i jaka jest prowadzona narracja.

Prawidłowa data do świętowania.

 http://kronikihistoryczne.blogspot.com/2017/09/20-stycznia-1319-akt-jednosci-panstwa.html

http://kronikihistoryczne.blogspot.com/2017/08/dzien-oreza-polskiego-czyli-jaki.html

http://kronikihistoryczne.blogspot.com/2014/08/godo-herb-i-barwy-narodowe.html








czwartek, 8 listopada 2018

Depresja czy diagnoza?


Depresja czy diagnoza? Drogi wyjścia.


Warto posłuchać trochę innej narracji, oprócz propagandy w telewizorniach.


wtorek, 6 listopada 2018

Wybrańcy Narodów


Wybrańcy Narodów




Pojawiają się zabawne teksty typu
https://oko.press/rosyjskie-trolle-nakrecaja-histerie-antyszczepionkowa-w-polsce-wysyp-anonimowych-kont/

Polskojęzyczne radia same nakręcają audycje na temat szczepionek  manipulujące opinią publiczną.

Suwerenne kraje ściągają złoto do siebie. My też ściągamy, ale do Londynu, z którego inni wycofują.
A kukiełki warszawskie tańczą jak im zagrają.

A historia uniwersytecka sprowadza się się do:

Daj, ać ja pobruszę, a ty poczywaj



środa, 31 października 2018

Rzeź Ormian - zapomniane ludobójstwo XX wieku


Rzeź Ormian - zapomniane ludobójstwo XX wieku - prof. Grzegorz Kucharczyk



wtorek, 30 października 2018

Adam Fularz - Historia Polski przed 966 n.e. wg hapax legomena


Adam Fularz - Historia Polski przed 966 n.e. wg hapax legomena





poniedziałek, 29 października 2018

Dr Jerzy Jaśkowski - Było sobie niebo


Warto posłuchać  wypowiedzi, jak wszystko jest ze sobą połączone medycyna, finanse i  historia.



Gazolina S.A. model godny naśladowania


W naszej historii sprawy gospodarcze zawsze leżą zawsze w cieniu, ale gdybyśmy znali, choć kilka kilka przykładów  firm - przedsiębiorstw i na konkretnych modelach omawiali je w szkołach inaczej by dziś nasz kraj wyglądał. A tak rządzą u nas  durnie i  miernoty. Poniżej ciekawy przykład biznesowy firmy Gazolina, który gdyby był nauczany w szkołach inaczej wyglądały by prywatyzacje, ale też rozmowy ze związkami zawodowymi, czy innymi socjalistycznymi osłami.




Jan Koziar

Pierwsza polska spółka pracownicza „Gazolina” S.A.

Spis treści
Dziedzictwo 
Kształtowanie się młodego Wieleżyńskiego
Start
Punkt zwrotny
„Kuźnia Nowych Myśli” 
Początki akcjonariatu
Egzamin praktyczny
Łut szczęścia
Żydzi, masoni i obcy kapitał
„Gazolina” S.A. 
Organizacja akcjonariatu pracy w Gazolinie 
Porównanie z amerykańskim ESOPem 
Struktura kapitałowa spółki 
Wzorcowa współpraca ze związkami zawodowymi 
Dalszy rozwój 
Próba przejęcia przez kapitał zagraniczny 
Plan wprowadzenia akcjonariatu na Górnym Śląsku 
Wpływ na katolicką naukę społeczną
Idee krążą różnymi drogami 
Wojna
Przesłanie 
Zasady kierowania Spółką Akcyjną „Gazolina” 
Statut Spółki Akcyjnej “Gazolina”

ANEKS 
List Jerzego Gindy 
Oryginalne akcje „Gazoliny”
Struktura i działanie akcjonariatu “Gazoliny”



Tekst publikowany w odcinkach w „Naszym Dzienniku” – 31 marca, 7, 14 i 21 kwietnia 2000 roku i w „Nowym Kurierze” (Kanada) – w numerach 11–18 w 2005 roku (czerwiec – wrzesień) Na okładce: Plakat „Gazoliny” z publikacji W dwudziestopięciolecie S.A. „Gazolina”, 1912 – 1937, S.A. Książnica - Atlas we Lwowie



Gdy młody inżynier chemik Marian Wieleżyński podejmował pracę w Zagłębiu Borysławskim przyświecały mu dwa cele nadrzędne: rozwój polskiego przemysłu i zmiana stosunków między pracą a kapitałem. Był to jeszcze czas zaborów, lecz oba te cele dawały się już urzeczywistniać. W 1916 roku pierwsi pracownicy stworzonego przez Wieleżyńskiego przedsiębiorstwa nazwanego później „Gazoliną”, stali się jego współwłaścicielami. Spółka rozwijała się w rekordowym tempie płacąc z czasem najwyższe w Polsce dywidendy. Akcjonariat zdawał egzamin nie tylko w codziennej pracy, ale również w sytuacjach wyjątkowych. Gdy w 1918 roku Wieleżyński został internowany przez Ukraińców pracownicy sami prowadzili firmę. Kilka lat później pracownicy oparli się próbie wykupu firmy przez obcy kapitał – wykupu, który uczyniłby niektórych z nich milionerami. Wieleżyński wypracował nowoczesne zasady akcjonariatu pracowniczego. Pod koniec lat trzydziestych prezydent Mościcki i minister Kwiatkowski próbowali wykorzystać doświadczenie Gazoliny przy prywatyzacji przejętego od Niemców koncernu „Wspólnota Interesów” na Górnym Śląsku. Gazolina wywarła wpływ na koncepcje ekonomiczne Stanisława Grabskiego. Papież Pius XI zapraszał Wieleżyńskiego na konsultacje przy redagowaniu encykliki Quadragesimo Anno – encykliki wprowadzającej akcjonariat pracowniczy do katolickiej nauki społecznej. Podczas II Wojny Światwej zabiegał o informacje o Gazolinie generał de Gaulle. 

Dziedzictwo Artykuł niniejszy oparty jest głównie na książce Leszka Wieleżyńskiego, syna Mariana, zatytułowanej „Wspólna praca – wspólny plon. Dzieło i życie mądrego człowieka”, wydanej w Anglii w 1985 roku (Londyn, Veritas Foundation) opatrzonej wstępem Edmunda Osmańczyka i dedykowanej „Ojcu Świętemu Janowi Pawłowi II”. Autor wstępu widzi w niej pomost między przeszłością a teraźniejszością jak również pomost między emigracją a krajem. Dziwna jest historia tej książki. Leszek Wieleżyński znalazł się po klęsce wrześniowej w Anglii. Służył w Dywizji Pancernej generała Maczka. Skończył w Edynburgu podyplomowe studia ekonomii i zarządzania. Osiadł na jakiś czas w Maroku, gdzie dokształcił się w geologii poszukując złóż miedzi i ołowiu. Wreszcie osiągnął stanowisko inżyniera-doradcy do spraw rozwoju przemysłowego krajów Afryki we francuskim Ministerstwie Kooperacji i pracował wiele lat w Gabonie zabiegając o racjonalną eksploatację miejscowych złóż ropy i gazu. Napisanie książki o swoim Ojcu było jego marzeniem, które mógł urzeczywistnić, kiedy przeszedł na emeryturę. Z pomocą przyszło mu wiele osób: była pracowniczka Gazoliny  Jadwiga Ciechanowska, syn pracownika Gazoliny prof. dr Bronisław Wojciechowski, przyjaciel autora z lat przedwojennych Edmund Osmańczyk, wreszcie również przyjaciel z dawnych lat i jego syn – Adam i Tomasz Gruszeccy, którzy umożliwili autorowi pisanie książki w Warszawie. Wkrótce po zrealizowaniu swego dzieła Leszek Wieleżyński zmarł w następstwie wypadku samochodowego. Wcześniej jeszcze, z maszynopisem książki zapoznał się Stefan Bratkowski i opisał barwnie historię Gazoliny w kilkuodcinkowym artykule publikowanym w Gościu Niedzielnym w 1987 roku. Artykuł ten przedrukowałem w 1993 roku w formie broszury, jako 15, ostatnią, pozycję wydawanej przeze mnie we Wrocławiu serii broszur, zatytułowanej „Demokracja Gospodarcza”. Jednakże książka Leszka Wieleżyńskiego nie została wydana w kraju a publikowane jej streszczenie odniosło niewielki skutek, na równi zresztą z próbami popularyzowania w kraju zagranicznych osiągnięć akcjonariatu pracowniczego. Napisana w porę przed nadchodząca zmianą ustroju książka mogła przyczynić się do zapełnienia wyrwy w polskiej tradycji, jaką spowodowały czasy komunizmu. Mogła stać się tym pomostem, o którym pisał Edmund Osmańczyk. To jednak dotychczas nie nastąpiło, zaś wyrwa niestety powiększa się dalej. Zmiana ustroju nie powinna usypiać naszego krytycyzmu. Rozpływa się polska gospodarka, rozpływa się poczucie patriotyzmu, zaczyna się rozpływać sama Polska. W dawnym Lwowie działy się rzeczy wielkie. Pod zaborami miasto to powoli wysunęło się na czoło ruchu niepodległościowego oraz życia naukowego i kulturalnego kraju. Poważną rolę odgrywał rozwój technologii przemysłowej, w czym istotny udział miała związana z Gazoliną „Kuźnia Nowych Myśli” mieszcząca się przy ulicy Sapiehy 3. Zdumiewa ilość znanych nazwisk związanych z Marianem Wieleżyńskim, Gazoliną i jej otoczeniem. Józefowi Piłsudskiemu pobyt w Magdeburgu przeszkodził w zostaniu ojcem chrzestnym dwóch synów Mariana: Leszka i Zbyszka. Wcześniej wiele osób pracujących z Wieleżyńskim służyło w Legionach. Podczas wojny polsko – ukraińskiej część personelu Gazoliny weszła w skład ochotniczej kompanii borysławskiej porucznika Maczka, późniejszego generała, bohatera bitwy pod Falaise w Normandii. Jednym z pierwszych pracowników Gazoliny był Tomasz Arciszewski – późniejszy premier rządu emigracyjnego w Londynie. Szef związku zawodowego borysławskich nafciarzy, Franciszek Haluch rozumiejący jak mało który związkowiec wagę pracowniczego akcjonariatu, został ministrem tegoż rządu. Wiceprezesem Gazoliny był Ignacy Mościcki. Tuż przed wojną podjął pracę w Gazolinie Henryk Teisseyre, syn współodkrywcy złóż naftowych Karpat Wschodnich i Rumunii Wawrzyńca Teisseyra i powojenny organizator wrocławskiej geologii. Lwów pozostał poza granicami państwa, lecz najważniejszy dla dzisiejszych czasów element jego tradycji, jakim jest fenomen „Gazoliny”, powinien być w kraju szeroko znany i kontynuowany. Kształtowanie się młodego Wieleżyńskiego Marian Wieleżyński urodził się w 1878 roku w Zastawnej koło Czerniowiec, w rodzinie miejscowego właściciela ziemskiego, Waleriana Wieleżyńskiego, jako młodszy brat Aleksandra i Natalii. Matka z domu Knapp pochodziła po kądzieli ze znanej w Polsce ormiańskiej rodziny Abgarowiczów. Ojciec Mariana zginął w katastrofie kolejowej, gdy ten miał zaledwie 4 lata i matka przeniosła się wraz ze swym najmłodszym synem do domu ojca w Ołomuńcu na Morawach. Tutaj Marian zaczął chodzić do szkoły i wcześnie objawił swą pasję poznawczą pochłaniając dużą ilość książek. Ujęty tym miejscowy rabin – popowstaniowy emigrant z okolic Nieświeża - pozwolił mu korzystać ze swojej biblioteki. W niej zapoznał się młody Wieleżyński z encykliką Rerum Novarum i z pracami ekonomisty szwajcarskiego Sismondiego, który jako jeden z pierwszych proponował łagodzenie przeciwności między kapitałem a pracą. Ołomuniecki rabin uczył Mariana na powrót języka polskiego (w domu dziadka mówiło się po niemiecku) i zapoznawał go z dziełami literatury polskiej.
Po śmierci dziadka Marian wraz z matką przeniósł się do Czerniowiec, gdzie skończył gimnazjum w 1896 roku. Rok później zapisał się razem ze swym bratem na Politechnikę Lwowską – Aleksander na Wydział Dróg i Mostów, Marian na Wydział Chemii. Obaj bracia włączyli się z miejsca w intensywną działalność polityczną. W efekcie zostali w 1900 roku relegowani z uczelni i kończyli studia na Politechnice Wiedeńskiej. Marian ukończył je z wyróżnieniem w lipcu 1901 r. Okres studiów we Lwowie był oczywiście najważniejszy. Tutaj Wieleżyński nawiązał liczne znajomości i przyjaźnie, tutaj rozwinął swe zdolności organizacyjne i talent przyszłego wynalazcy, tutaj wreszcie pogłębił swoją koncepcję rozwiązania konfliktu między pracą a kapitałem. Duże znaczenie miał incydent, jakiego był świadkiem w cukrowni hrabiego Branickiego w Piatyhorach pod Kijowem, gdzie odbywał płatną praktykę w lecie 1899 roku. Przebieg tego incydentu i refleksje nad nim najlepiej oddać w całości własnymi słowami Mariana, wypowiedzianymi tego samego dnia wieczorem w domu państwa Siedleckich, przyszłych swoich teściów mieszkających na niedalekim od Piatyhor, Futorku. Słowa te wielokrotnie później powtarzane przez Mariana tak wryły się w pamięć jego syna Leszka, że ręczy on po latach za ich wierność. Niektóre zdania weszły w całości w statut przyszłej „Gazoliny”:

„Po kolacji, przy herbacie, opowiadałem o niezwykłym grubiaństwie hrabiego Branickiego wobec jednego z moich pomocników, który dostał kopniaka i rozkaz natychmiastowego opuszczenia fabryki za absolutnie przypadkowe potrącenie swego pana i władcy, gdy ten wizytował przygotowywaną z wielkim pośpiechem do puszczenia w ruch cukrownię. Mówiłem, że nie chodziło mi o potępienie przeszłości w ocenie tradycyjnego zachowania się polskiego magnata i bezpośredniego potomka tych, co zdradzili i zniweczyli wspaniałą myśl odrodzenia sił Polski w Targowicy, ale o przyszłość przemysłu; mówiłem też o tym, co mi w głowie zaświtało, gdy pocieszałem zmaltretowanego i płaczącego za stosem skrzyń na podwórku fabryki chłopaka. Mając na względzie wspaniałe dzieła sztuki malarzy czy rzeźbiarzy, lub kunsztu mistrzów rękodzieła mówiłem, że tylko duch wolny i respekt otaczających ludzi pozwalał artystom na wykonanie tych dzieł. Zniesienie własności prywatnej, więc własnej człowieka inicjatywy i z głębi serca płynącego zapału do pracy, wydawało się rysować na horyzoncie – dzięki przemysłowi rozwijającemu się wielkimi krokami – możliwość stworzenia jeszcze straszliwszej pańszczyzny niż ta, której człowiek na niskim szczeblu hierarchii społeczeństwa albo musi się poddać, albo z którą od wieków walczy na śmierć. Karol Marks twierdził, że po zwycięstwie nad kapitałem w propagowanej walce klas własność środków produkcji będzie w rękach klasy pracowników; ja widziałem ogromną ilość rąk tej klasy i wiedziałem, że do kierowania fabrykami potrzeba również głowy. Nie wiedziałem jednak, czy głowy ludzi, którzy dostaną to kierownictwo po zwycięstwie rewolucji, w ten czy inny sposób będą umiały i chciały działać w równowadze z sercem, co jest nieodzowne, aby pracownicy dostrzegli sprawiedliwość w dyrektywach kierownictwa oraz troskę również o ich byt.
Dla mnie dążeniem każdego człowieka powinna być praca na własnym. Jeśli robotnik rolny może marzyć o zdobyciu własnego kawałka ziemi i o gospodarowaniu wedle swojego upodobania, robotnik fabryczny  nie może o tym marzyć, aby posiadać na własność cuda nowoczesnej techniki, natomiast może i powinien myśleć o tym, aby stać się współwłaścicielem przedsiębiorstwa, w którym pracuje. Kiedy po studiach zacznę swoją pracę w wybranym zawodzie, postanowiłem robić, co potrafię, aby zmienić stosunek pracy do kapitału, czyli zasadniczych czynników produkcji – dziś walczących – na świadome współdziałanie. Kiedy skończyłem, pani Siedlecka bardzo serdecznym tonem powiedziała trzy słowa, których nigdy nie zapomnę: Zrób to, synku.” Te trzy słowa stały się sztancą genetyczną i błogosławieństwem zarazem w rodzinie Wieleżyńskich. Te właśnie słowa, powtórzone przez ojca, towarzyszyły także Leszkowi Wieleżyńskiemu u progu jego również niemałych dokonań – realizowanych już niestety poza granicami kraju.

Start 

Miesiąc po otrzymaniu dyplomu Wieleżyński ożenił się z poznaną w Futorku Jadwigą Siedlecką a w następnym miesiącu, we wrześniu 1901 podjął pracę w rafinerii „Galicja” w Drohobyczu. Niedługo tam zabawił. Zrażony zachowaniem się jej dyrektora, zostawił na użytek tej austriackiej rafinerii opracowaną przez siebie metodę otrzymywania białej parafiny i przeszedł do pracy na swoim. Nowym miejscem pracy było założone przez niego, przy współpracy urzędu celnego w Drohobyczu, niezależne od producentów laboratorium. Badało ono charakterystyki eksportowanej z Borysławia ropy i jej produktów. Laboratorium opatrzone szyldem „Stacja Doświadczalna” umożliwiło Wieleżyńskiemu dokładne zapoznanie się ze składem różnych odmian ropy Zagłębia Borysławskiego i jednocześnie kontynuowanie jego własnych zainteresowań naukowych. Na tym etapie pracy ujawniła się dalsza cecha Wieleżyńskiego prowadząca do jego przyszłych sukcesów, a nietypowa dla tzw. jednowymiarowych kapitalistów kierujących się wyłącznie zyskiem. Było to - jak to dzisiaj określamy – podejście ekologiczne. W tamtych czasach cały gaz eksploatowany razem z ropą był spalany bezużytecznie w tzw. pochodniach. Z jednej strony było to marnowanie cennego surowca, a z drugiej zanieczyszczanie środowiska i zwiększanie niebezpieczeństwa eksploatacji. W 1907 roku od takiej właśnie pochodni zapaliła się ropa wytryskująca z najbardziej produktywnego, borysławskiego odwiertu „Oil City”. Samym gazem i jego składem prawie nikt się nie interesował. Wieleżyński przekonywał borysławskich nafciarzy, „że zbrodnią jest palenie gazu ziemnego w pochodniach”. Niewielki to odnosiło skutek. „Twarde głowy, myślące tylko o nabijaniu sobie kieszeni” nie reagowały nawet, gdy pokazywał im butelkę z przeźroczystym płynem powstałym ze skraplania cięższych frakcji tzw. „mokrego gazu ziemnego”. Była to właśnie gazolina. Po referacie, w którym nawoływał do rozsądnej gospodarki gazem ziemnym, jedyną reakcją była obawa producentów, że naśle im na kark Urząd Górniczy, co zwiększy koszty eksploatacji. Zysków jakoś nikt w tym dostrzec nie umiał. Poza samym Wieleżyńskim, dla którego gaz stanie się w najbliższej przyszłości nową, eksploatowaną przez niego, złotą żyłą. W okresie tym nawiązał Wieleżyński niezwykle owocną i trwającą wiele lat współpracę z inżynierem Władysławem Szaynokiem.

Punkt zwrotny

Pożar szybu „Oil City” dostarczył Wielezyńskiemu mocnych argumentów na rzecz rozsądnego zagospodarowania gazu ziemnego. Musiał jednak czekać 5 lat zanim starostwo w Drohobyczu zatwierdziło jego projekt pierwszego w Borysławiu gazociągu do użytku publicznego. Gazociąg ten miał łączyć kopalnię „Klaudiusz” z najgęściej zamieszkałą częścią Borysławia koło mostu na Tyśmienicy. Zatwierdzenie to i udzielenie koncesji na budowę gazociągu miało miejsce 20 maja 1912 roku. Dzień ten uważał Wieleżyński za początek „Gazoliny” S.A., mimo, że założona wtedy przez niego firma nosiła nazwę: „Zakład Gazu Ziemnego, Inż. Marian Wieleżyński Sp. z o.o.” Pierwszy gazociąg miał tylko 700 m długości. Drugi, zbudowany do końca tego samego roku miał długość 14 km i łączył źródła gazu w Tustanowicach z rafinerią (późniejszy Polmin) w Drohobyczu. Gaz miał ogrzewać kotły maszyn parowych tej, jednej z największych w Europie, rafinerii. Na takie jego zastosowanie wskazywał Wieleżyński już od 1903 roku konstruując odpowiednie palniki. Budowa prowadzona na zlecenia austriackiej firmy Erdgass została wykonana wzorowo i w rekordowym czasie. Dostarczyła też kapitału do dalszej działalności gospodarczej. W uznaniu za fachowe wykonanie przedsięwzięcia, amerykańscy dostawcy kompresorów zaprosili na własny koszt Wieleżyńskiego i Szaynoka do Stanów Zjednoczonych dla zapoznania się z tamtejszym przemysłem naftowym. Po powrocie obaj przyjaciele zakładają we Lwowie spółkę ”Gaz Ziemny” Sp. z o.o., która wchodzi kapitałowo w już istniejącą spółkę „Zakład Gazu Ziemnego” w Borysławiu, a ta buduje na miejscu pierwszą w Europie fabrykę gazoliny, uruchomioną w 1914 roku.
W roku 1916 lwowski „Gaz Ziemny” zakłada nową spółkę „Gazolina” Sp. z o.o. w Tustanowicach, która buduje drugą fabrykę gazoliny. Wszystkie trzy spółki ściśle z sobą współpracują, a „Gaz Ziemny” wprowadza się do nowo zakupionego domu we Lwowie przy ul. Sapiehy 3. W domu tym znajduje również pomieszczenie naukowo-badawcza spółka „Metan” zorganizowana z inicjatywy Ignacego Mościckiego.

„Kuźnia Nowych Myśli”

W dniu 9 grudnia 1936 roku Chemiczny Instytut Badawczy w Warszawie obchodził uroczyście dwudziestolecie swego istnienia. Jego data narodzin, to właśnie data powstania lwowskiego „Metanu”. Prof. Kazimierz Kling dyrektor instytutu, w swym jubileuszowym przemówieniu podzielił historię kierowanej przez siebie placówki na dwa okresy: lwowski 1916-1926 i warszawski 1926-1936. Okres lwowski zasługuje – jego zdaniem na nazwę „Złotego”. A oto początki tego okresu i instytutu zarazem, w relacji Mariana Wieleżyńskiego (miesięcznik „Nafta” 1 stycznia 1929): „Zmora moskiewska znikła (…) rozdzieliliśmy naszą sferę działania – ja pracowałem w Borysławiu, Władek [Szajnok] w ‘sztabie generalnym’ we Lwowie gdzie było biuro techniczne i kuźnia nowych myśli. Tu powstało laboratorium chemiczne ‘Metan’ pod kierownictwem ówczesnego profesora Mościckiego. Pamiętam, jak kiedyś siedzieliśmy w trójkę z Władkiem i profesorem i omawialiśmy tematy dla ‘Metanu’. Ja poruszyłem kwestię przeróbki emulsji ropnej i proponowałem pewną aparaturę – Szajnok już zaczął rysować szkice – a profesor siedział milcząc przez cały czas. ‘To wszystko do niczego. Tu trzeba wyzyskać różnicę napięcia powierzchniowego’, powiedział i zaczęliśmy opracowywać nową ideę. Myśli leciały jak błyskawica – a słowa padały stylem telegraficznym. Wtedy zrodził się patent ‘Metanu’ na przeróbkę emulsji, który dał początek podstaw materialnych dla dzisiejszego Instytutu Chemicznego”. A oto jak charakteryzuje powyższy wynalazek profesor Kling 20 lat później:

„Kapitalne podejście profesora do rozwiązania ważnego zagadnienia rozdzielania naturalnych emulsji olejowych, zwłaszcza ropno-solankowych w zagłębiu borysławskim (…) ratuje od zniszczenia tysiące wagonów ropy naftowej, przysparzając również ‘Metanowi’ pokaźnych środków finansowych. Późniejsze uracjonalnienie systemu przez zastosowanie aparatury pracującej w sposób ciągły, wykorzystywane przez szereg najpoważniejszych koncernów naftowych wyczerpuje temat rozdzielania emulsji olejowych drogą fizyczną niemal w zupełności.” W „Metanie”, w dużej mierze we współpracy z „Gazoliną” i jej czołowymi „mózgami” Wieleżyńskim i Szaynokiem, zrodziło się wiele nowych technologii i patentów. Tu między innymi opracowano wytwarzanie propanu-butanu, którego produkcję – jako pierwsza na świecie – uruchomiła „Gazolina”. Leszek Wieleżyński tak relacjonuje współpracę tych trzech tytanów myśli: „Warto tu przytoczyć dowcipne powiedzenie, którym określano trzech przyjaciół w ‘kuźni nowych myśli’, gdzie bardzo wydajnie pracowało laboratorium spółki ‘Metan’. Profesora Mościckiego, za jego twórczą myśl w znajdowaniu nowych dróg dla technologii, określano słowem ‘robić’. Inżyniera Szaynoka za jego bezprzykładną energię realizatora dotyczyło słowo ‘zrobić’.
Ojca mego za jego stanowisko, że każdy wysiłek ludzki powinien mieć nie tylko polityczny czy techniczny postęp na względzie, ale również sens gospodarczy – określano słowem ‘zarobić’.” W 1926 roku Ignacy Mościcki został prezydentem i „Metan” został przeniesiony do Warszawy przekształcając się w Chemiczny Instytut Badawczy. Jednakże w środowisku „Gazoliny” nie mogło być naukowej próżni. Marian Wieleżyński organizuje „Instytut Gazowy”, który wraz z obszernym laboratorium również mieścił się w gmachu przy ul. Sapiechy 3. Ta nowa „Kuźnia Nowych Myśli” opracowała do końca okresu międzywojennego cały szereg nowych patentów.

Początki akcjonariatu

W momencie powstania „Gazoliny” pierwszych trzech pracowników kupuje jej udziały. Są to: 
Julian Ginda – główny monter – 4 tys. koron 
Ludwik Ginda – wiertacz – 2 tys. koron 
Jan Błaż – szef warsztatów – 1 tys. koron. 

Tych trzech pracowników powinno przejść do naszej historii. W polskiej gospodarce pojawia się nowy gatunek. Pracownicy ci nie kierują się logiką walki klas, po prostu wchodzą kapitałowo w firmę, w której pracują. Gatunek ten pojawia się w symbiozie z nowym gatunkiem menedżera, jakim jest Marian Wieleżyński. Z czasem przybywało pracowników – akcjonariuszy i powiększał się ich kapitał, ale początki nie były łatwe. Pod koniec 1916 roku zarząd chciał wypłacić roczną premię w połowie gotówką a w połowie udziałami. Jedna trzecia pracowników nie zgodziła się, tak że na ówczesnych 45 pracowników tylko 30 było udziałowcami.

W rok później było już lepiej. Wieleżyński powiedział pracownikom, że firma zarabia tyle, że mogłaby im płacić stawkę 6 razy większą od płacy minimalnej wyznaczonej przez austriackiego komisarza wojskowego Borysławia. Zaproponował im jednocześnie zainwestowanie nadwyżki. Pracownicy sami zadecydowali, żeby pobierać płacę oficjalną, a resztę przeznaczać na rozbudowę warsztatu pracy. Bo „my jesteśmy przecież wspólnikami” – oświadczyli. Ich kapitałowe zaangażowanie pozwoliło odkryć i eksploatować pole gazonośne Daszawy. Realizacja akcjonariatu, to nie tylko realizacja szczytnych ideałów Wieleżyńskiego. Młoda firma potrzebowała kapitału i kapitał pracowniczy pozwalał poszerzać jej działalność. Inwestycje pracownicze w firmie, to też nie altruistyczne wspomaganie swojego szefa. Akcje Gazoliny (już po powstaniu spółki akcyjnej) zaczęły przynosić wysoką dywidendę i nikt z zewnętrznych akcjonariuszy nie chciał ich na giełdzie odsprzedawać. Dywidendy te to – jak zobaczymy dalej- nie jedyna korzyść finansowa, jaką pracownicy wynosili z akcjonariatu. „Dla mnie dobry interes jest tylko wtedy, gdy obie strony uważają go za dobry” – mawiał Wieleżyński.

Egzamin praktyczny

W listopadzie 1918 Wieleżyński – jako polski komisarz rządowy Borysławia – został internowany przez Ukraińców w obozie w Kołomyi i aż do maja następnego roku był w firmie nieobecny. Gdy wrócił, zastał firmę w jak najlepszym porządku. Po prostu pracownicy, w liczbie 45, sami ją prowadzili. Ten egzamin praktyczny skłonił Wieleżyńskiego do nadania akcjonariatowi ram formalnych, co zostało zrealizowane w 1920 roku.

Łut szczęścia

We wrześniu 1916, w czasie rosyjskiej ofensywy na niedalekim froncie, przesiadał się Wieleżyński w Stryju na pociąg do Lwowa. Na peronie natknął się na starszego, zdenerwowanego Żyda, który mając niezwykle ciężką walizę nie potrafił wsiąść z nią do odchodzącego za chwilę wiedeńskiego pociągu. Wieleżyński szybko pomógł starszemu panu i pobiegł do swego pociągu. Ponad dwa lata później, kiedy udało mu się uciec z obozu w Kołomyi, postanowił wrócić do Lwowa przez Wiedeń, by zainkasować należności za dostawy wojskowe. Przy okazji chciał dowiedzieć się o losy swej korespondencji w sprawie nabycia niewielkiej działki od ordynacji spadkobierców Dawida Lindenbauma, do której w Zagłębiu Borysławskim należało 15 tys. hektarów gruntów. Zdziwił się bardzo, gdy w wiedeńskim biurze ordynacji zastał owego starszego pana, któremu pomagał na peronie w Stryju. Wdzięczny dyrektor ordynacji od ręki załatwił mu sprzedaż działki za symboliczną kwotę. Dodatkowo zaoferował mu kupno szybów naftowych w Tustanowicach i Orowie po bardzo niskiej cenie, od której dodatkowo odliczył procent za uratowanie dużej ilości złota zawartego w walizie, którą Wieleżyński ładował do wiedeńskiego pociągu. W rezultacie kopalnie zostały nabyte również za symboliczną kwotę.

Żydzi, masoni i obcy kapitał 

Przy załatwianiu spraw urzędowych korzystał Wieleżyński z usług adwokata Ignacego Hopfingera. I on właśnie dokonywał przepisywania w Urzędzie Górniczym praw własności nowo nabytych kopalń. Gdy zasiadający w Urzędzie radca Weinberg zorientował się w sprawie, to „aż podskoczył na krześle”. „Co? Ludzie opowiadają, że w Borysławiu, gdzie Wieleżyński stawia nogę, tam Żydzi nie rosną, a tu wielka ordynacja spadkobierców Lindenbauma, bez zastrzeżenia sobie nawet bruttów i metrówki daje mu prawo własności do pól produkcyjnych. Jak się to panu podoba, panie mecenasie?” Hopfinger odpowiedział, że mu się to bardzo podoba, i że inżyniera Wieleżyńskiego bardzo lubi. Stosunek twórcy Gazoliny do Żydów najlepiej oddać słowami jego syna Leszka:

„Ojciec mój, jeśli nawet nie był lubiany, to był niewątpliwie szanowany przez wielu Żydów, adwokatów, właścicieli kopalń w Borysławiu i rafinerii na Podkarpaciu, bo sam poważał wielu z tych ludzi jako prawdziwych autochtonów ziem polskich, będących elementem pozytywnym w walce z agentami obcego kapitału o gospodarczą niezależność politycznie niepodległego kraju.” Dla Wieleżyńskiego wyznacznikiem był interes polskiego przemysłu. Dlatego też przeciwstawiał się zarówno Żydom jak i Polakom, którzy w służbie obcego kapitału sabotowali rozwój polskich inicjatyw. Należy tu wspomnieć, że w wyniku intryg tegoż kapitału zostało złamane w 1898 polskie Towarzystwo Naftowe założone przez Ignacego Łukasiewicza i Stanisława Szczepanowskiego, a ten ostatni doprowadzony został do bankructwa. Szczepanowski był faktycznym twórcą przemysłu naftowego w Polsce. Wieleżyński odmówił wstąpienia do loży masońskiej Wielkiego Wschodu, wyjaśniając „że nie może służyć pod rozkazami ludzi sobie nie znanych, którzy kierują sprawami polskiego przemysłu spoza kraju i wyłącznie we własnym interesie”. Wybitny członek tej loży, Stefan Bartoszewicz nie zapomniał mu tej odmowy i później, już jako naczelnik Wydziału Nafty w Ministerstwie Przemysłu i Handlu, szykanował Wieleżyńskiego, gdy ten, prawie że w czynie społecznym prowadził reorganizację państwowej rafinerii „Polmin”. Najbardziej krytycznym momentem w historii „Gazoliny” był problem ze sfinansowaniem budowy gazociągu Daszawa – Drohobycz. Sytuację uratował dyrektor Banku Przemysłowego we Lwowie Leon Weinfeld – lwowski Żyd, niepodległościowiec – podpisując gwarancję bankową na dostawy rur. Na drugi dzień dyrektor został zawieszony przez radę nadzorczą Banku, „w której rządzili członkowie żydowskiej loży masońskiej „Leopolis” (Bnei Brith), jak dr Józef Parnas, właściciel kopalń, późniejszy syndyk koncernu „Małopolska”, Filip Herman, dyrektor administracyjny „Polminu”, Henryk Hescheles, redaktor lwowskiego dziennika ‘Chwila’.” Przeciwko loży „Leopolis” występował Stanisław Szczepanowski junior i została ona w końcu przez władze polskie zlikwidowana. Wieleżyński lubił i podziwiał bractwo Łebaków, potomków rodzin żydowskich z okolic Nieświeża, którzy wykonywali w zagłębiu najcięższe prace, łącznie z gaszeniem pożarów szybów naftowych. Wieleżyński popierał też właścicieli małych rafinerii, w większości Żydów – autochtonów. Pomógł im nawet założyć Towarzystwo Małych Rafinerów, a wdzięczni członkowie zrobili go swoim prezesem. Na jednym z posiedzeń Towarzystwa, Wieleżyński wyprosił za drzwi pana Hłaskę, przybyłego bez zaproszenia naczelnego dyrektora francuskiego koncernu „Małopolska”, mówiąc: „Panie dyrektorze, my tutaj tak ważnych agentów obcego kapitału nie potrzebujemy i nie możemy przyjmować”

„Gazolina” S. A. 

W 1920 roku powstaje Spółka Akcyjna „Gazolina”. Powstała ona przez połączenie „Zakładu Gazu Ziemnego Inż. Wieleżyński” i „Gazoliny Sp. z o.o.”. Warto tu wymienić wszystkie osoby kierujące nową spółką: Prezesem Rady Zawiadowczej (nadzorczej) został inż. Józef Tomicki – dyrektor Miejskich Zakładów Elektrycznych we Lwowie a Wiceprezesem prof. Ignacy Mościcki. Członkami Rady byli: inż. Roman Januszkiewicz, Michał Sroczyński, inż. Felicjan Dembowski, Jan Wasung, inż. Konrad Wyleżyński, Wit Sulimirski, inż. Władysław Matzke, inż. Władysław Szaynok, inż. Marian Wieleżyński i inż. Gabriel Sokolnicki. Ostatnia trójka tworzyła Komitet Wykonawczy, będący zarządem spółki. Siedzibą zarządu był Lwów, a konkretnie „Kuźnia Nowych Myśli”, budynek przy ul. Sapiechy 3. Zarząd techniczny pozostał w Borysławiu i sprawował go Marian Wieleżyński. „Gazolina” S.A. w roku swego powstania produkowała: 3 524 000 m3 gazu, 1520 ton ropy i 593 ton gazoliny.

Organizacja akcjonariatu pracy w Gazolinie

Pierwszy statut Gazoliny określający zasady akcjonariatu pracowniczego, został zatwierdzony przez Radę Zawiadowczą w końcu 1920 roku, a przez Walne Zgromadzenie Akcjonariuszy 22 lutego 1922 roku. Statut ten był stopniowo udoskonalany, jednakże bez wprowadzania zasadniczych zmian. Ostatnia wersja pochodzi z 5 maja 1936 roku. Wersja ta jest zamieszczona w całości na końcu tekstu. Konstrukcja akcjonariatu pracowniczego w Gazolinie jest świadectwem dużych zdolności Mariana Wieleżyńskiego również w tej dziedzinie. Można to należycie ocenić dopiero po latach, przez porównanie z innymi formami współczesnego akcjonariatu, głównie z amerykańskimi ESOPami. Statut dzielił pracowników na stałych i prowizorycznych, a sam nazywany był też równoważnie „Umową z pracownikami stałymi”. Pracownicy stali to ci, którzy weszli w akcjonariat i stali się współwłaścicielami firmy. Pracownicy prowizoryczni, to zwykli pracownicy najemni. Struktura była więc elastyczna. Akcjonariat nie był obligatoryjny i nikogo się do niego nie przymuszało, a tylko zachęcało. Zachęcie służył m.in. każdorazowy przydział pewnej ilości nowo emitowanych akcji po cenach preferencyjnych. Przydział ten obejmował oba rodzaje pracowników a jego wielkość była proporcjonalna do zarobków. Jednakże nie te akcje były podstawą akcjonariatu Gazoliny. Każdy pracownik stały, o ile już się zdecydował żeby nim być, miał obowiązek corocznie zakupić akcje Gazoliny za swą jednomiesięczną pensję. Nie był to tak duży wysiłek finansowy, zważywszy, że Gazolina płaciła – jak zresztą wiele innych firm – tzw. trzynastki, ale oprócz tego tzw. remuneracje, które obejmowały wszystkich pracowników stałych. Remuneracja, to liczone w skali rocznej wynagrodzenie wyrównawcze uzależnione od dochodów firmy, płacone w innych firmach tylko członkom kierownictwa.
 Remuneracja (inaczej mówiąc udział w zyskach) też była wypłacana proporcjonalnie do zarobków, a więc także proporcjonalnie do wartości obowiązkowo nabywanych akcji. Do tego dochodziły dywidendy z akcji już posiadanych. W okresie największej prosperity firmy, w latach 1925 – 1930 wynosiły one 20%! od zainwestowanego kapitału. Dodajmy jeszcze, że pracownik stały zarabiał więcej (o czym statut nie mówi) od pracownika zwykłego i była to różnica spora. Przykładowo w roku 1927 przeciętna płaca pracownika zwykłego wynosiła 300 zł a stałego 450 zł. Podstawowy, obligatoryjny kapitał pracownika stałego narastał więc – zgodnie z o wiele późniejszą amerykańską zasadą - proporcjonalnie do zarobków. Jednakże amerykański pracownik dostaje udziały od firmy za darmo a w „Gazolinie” musiał je sobie kupić! Jak jednak dalej zobaczymy, nie było tak źle. Akcje pracowników stałych były imienne i niezbywalne w okresie ich zatrudnienia. Jest to żelazne prawo akcjonariatru pracowniczego, szeroko dziś w świecie stosowane (poza dzisiejszą Polską, Rosją i niektórymi innymi krajami postkomunistycznymi). Co więcej, akcje nie mogły być przechowywane indywidualnie, ale składane były do wspólnego depozytu. Depozytem tym opiekował się Syndykat Pracowników Spółki Akcyjnej „Gazolina”, czyli po prostu jej związek zawodowy. Związek nabywał akcje dla pracowników, przechowywał je i nimi zarządzał. Wieleżyński znalazł więc trafną, nową funkcję dla związku zawodowego w zmienionych relacjach między pracą a kapitałem. Oprócz akcji nabywanych obowiązkowo, pracownicy stali mogli nabyć dowolną ilość dodatkowych niezbywalnych akcji imiennych. I to właśnie wielu z nich robiło. Mogli też nabywać na giełdzie zbywalne akcje Gazoliny, ale było to prawie niemożliwe, bo mało kto je odsprzedawał ze względu na wysoką dywidendę. Poza tym to się nie opłacało, bo cena na giełdzie była nawet trzykrotnie wyższa od ceny nominalnej i były to akcje zwykłe z siłą jednego głosu. Akcje imienne zaś były akcjami uprzywilejowanymi z pięciokrotną siłą głosu. Kapitał pracowników stałych był zblokowany w depozycie i zblokowana była ich (jego) siła głosu. Corocznie wszyscy pracownicy stali wybierali swego przedstawiciela reprezentującego zbiorczo ich i ich łączny kapitał na corocznym Walnym Zgromadzeniu akcjonariuszy „Gazoliny”. Dzięki swym akcjom uprzywilejowanym, pracownicy szybko uzyskali głos decydujący na tych zgromadzeniach. Przy opuszczaniu firmy, pracownikom stałym przysługiwała odprawa. Zagadnienie to może się wydać problemem drugorzędnym, ale właśnie sposób naliczania tej odprawy jest prawdziwą rewelacją akcjonariatu „Gazoliny”. Punkt statutu omawiający konstrukcję odpraw wydaje się dość skomplikowany, ale jego sens jest prosty. Mianowicie pracownikowi stałemu przysługiwała odprawa w wysokości minimalnego obowiązkowego wkładu własnego do depozytu. „Gazolina” zatem dokładała pracownikowi stałemu na odchodnym drugie tyle, co on sam w nią obligatoryjnie zainwestował. Ten obligatoryjny kapitał pozostawał dalej własnością pracownika i odprawa nie była formą jego wykupu przez firmę. Taki prezent „na do widzenia” to czysty zysk i to on był głównym kluczem i sprężyną akcjonariatu „Gazoliny”. Wieleżyński wprowadził pewne istotne ograniczenie nie pozwalające korzystać z dobrodziejstwa odpraw w sposób mało zasłużony. Mianowicie, dyplomowany pracownik stały mógł korzystać z odpraw dopiero po przepracowaniu w „Gazolinie” pięciu lat w charakterze pracownika stałego, a pracownik stały nie dyplomowany po dziesięciu latach. Odprawy były dla „Gazoliny” dużym obciążeniem, ale motywowały i nagradzały czysto pracowniczą akumulację kapitału. Inwestowanie w przedsiębiorstwo – cudze czy swoje – to inwestycja wyższego ryzyka niż deponowanie pieniędzy w banku. Odprawa niwelowała to ryzyko. Odprawa poza tym nagradzała działanie kapitału pracowniczego na zasadzie konta rosnącego i zablokowanego w całym okresie zatrudnienia pracownika. Wreszcie odprawa nagradzała codzienne zaangażowanie pracownika czującego się współwłaścicielem. W sumie korzyści były obustronne. Oddajmy głos Bronisławowi Wojciechowskeimu, komentującemu przed wojną statut „Gazoliny”:
„Utrzymanie związku przyczynowego pomiędzy zabezpieczeniem pracownikowi bytu, również po opuszczeniu przedsiębiorstwa, a posiadaniem przez niego akcji, stało się podstawą całej organizacji Spółki. Jeżeli bowiem z jednej strony firma wzięła na swoje barki ciężar rosnących z roku na rok odpraw, to z drugiej – zapewniła sobie oddanych pracowników zainteresowanych w rozwoju i powodzeniu firmy i gorliwą pracą odpłacających za stworzenie takiego środowiska produkcji, w którym nie czuli się niewolnikami, lecz świadomymi swych praw współwłaścicielami”.

Porównanie z amerykańskim ESOPem 

W artykule „Manifest kapitalistyczny. Kapitalizm Louisa Kelso” (Nasz Dziennik 11.02.br.) podawałem schemat działania głównej formy amerykańskiego akcjonariatu zwanej w skrócie ESOP (Employee Stock Ownership Plan – Plan Pracowniczej Własności Kapitału). Przypomnimy na czym on polega dodając kilka szczegółów. Jak już wspomnieliśmy, amerykański pracownik dostaje akcje firmy za darmo. Firma wpłaca pewną kwotę do tzw. ESOP-trustu i odlicza ją sobie od podstawy opodatkowania. ESOP-trust nabywa za te pieniądze akcje firmy i przydziela je pracownikom. Pieniądze wracają więc do firmy i są inwestowane. Korzyść dla firmy polega na tym, że uniknęła opodatkowania tej kwoty. Korzyść dla pracowników, że stają się właścicielami tak inwestowanego kapitału. Kapitał jest więc generowany przez firmę i przez ulgi podatkowe, czyli de facto przez budżet państwa. Obrazowo mówiąc, właściciel firmy daje zwolnioną od opodatkowania darowiznę swojemu pracownikowi a ten obowiązkowo inwestuje ją w tejże firmie. To właśnie jest ESOP – świetny sposób na dofinansowanie firmy, uwłaszczenie pracownika i dekoncentrację własności. Akcje firmy są rozprowadzane w ESOP-truście na indywidualne konta pracowników proporcjonalnie do ich zarobków, z ograniczeniem dla menedżerów, których zarobki są bardzo wysokie. Chodzi o to, by system generował akcjonariat pracowniczy a nie menedżerski. Akcje są przechowane w ESOP-truście i niezbywalne w całym okresie zatrudnienia pracownika. Pracownik staje się właścicielem akcji nie od razu a dopiero po 5 – 7 latach, w których nabywa do nich prawo własności (vesting). Jeżeli zwolni się przed tym okresem, nie otrzymuje z ESOP-trustu nic. Przy odchodzeniu pracownika z firmy, ESOP-trust ma prawo pierwokupu akcji i otrzymana przez pracownika gotówka jest swego rodzaju pieniężną odprawą. Przy przechodzeniu na emeryturę kwota ta jest istotnym uzupełnieniem emerytalnego zabezpieczenia pracownika. Akcje ESOP-trustu są zblokowane i ich łącznymi głosami dysponuje zarząd trustu. Sam ESOP-trust zarządzany jest przez osoby spoza firmy i często pracownicy nie mają wpływu na sposób głosowania zarządu za wyjątkiem tzw. ESOPów demokratycznych, gdzie ich wpływ jest zagwarantowany. Ważną cechą ESOP-trustu jest jego zdolność pobierania kredytów, przy pomocy których pracownicy mogą „skokowo” wykupić znaczną część przedsiębiorstwa lub jego całość. Spłata kredytów odbywa się tak jak poprzednio z nie opodatkowanych wkładów firmy.
Trzeba nadmienić, że ulgi podatkowe w Stanach Zjednoczonych towarzyszą tylko generowaniu kapitału pracowniczego. Później zaś działa on zupełnie samodzielnie (i – jak zbadano - lepiej od tradycyjnej własności prywatnej). Jak widzimy, narastaniu kapitału pracowniczego w ESOPie nie towarzyszy zatem żaden własny, prywatny wkład pracowników. Ma to swoje dobre i złe strony. Dobre, bo ułatwia szybkie upowszechnienie się akcjonariatu w Stanach Zjednoczonych. Złe, bo mniej wiąże pracownika z akcjonariatem, nie zmusza go do oszczędzania (niski poziom oszczędzania jest problemem w tym kraju), mniej zasila firmę w kapitał, no i w końcu dostarcza argumentów przeciwnikom akcjonariatu. Porównajmy teraz system ESOP z systemem „Gazoliny”. Odpowiednikiem ESOP-trustu jest depozyt akcji imiennych „Gazoliny” i zarządzający nim Syndykat Pracowników. Wieleżyński przelicytował tu Amerykanów, powierzając opiekę nad akcjami zakładowemu związkowi zawodowemu i zapewniając demokratyczną procedurę realizacji prawa głosu. Poza tym wynikające z pracowniczych akcji prawo głosu jest w obu przypadkach zblokowane. W obu też systemach kapitał pracowniczy narasta proporcjonalnie do płac. W systemie „Gazoliny” dotyczy to zarówno akcji imiennych jak i odpraw. Jeżeli przyjrzymy się dokładnie obu systemom, to widzimy, że odpowiednikiem ESOPu nie są akcje imienne „Gazoliny”, ale jej narastająca z czasem pieniężna odprawa pracowników, czyli to, co firma dawała pracownikowi System odpraw „Gazoliny”, to jakby amerykański ESOP bez ulg podatkowych. Odprawa przysługująca każdemu pracownikowi była corocznie obliczana i znana. Gdyby wpłacano ją na bieżąco do depozytu i nadano jej formę udziałów uprawniających do głosowania i przynoszących dywidendę, to analogia z ESOPem byłaby prawie pełna – za wyjątkiem oczywiście brakujących w systemie „Gazoliny” udogodnień podatkowych. Analogia systemu odpraw w „Gazolinie” do dzisiejszego ESOPu spowodowała, że Wieleżyński na wiele lat przed Amerykanami wymyślił owo „vesting”, czyli okres nabywania praw do odprawy. Na porównanie zasługuje też poziom samorządności pracowników, który – jak wykazały amerykańskie badania – wpływa w decydujący sposób na efektywność firm akcjonariatowych. W Stanach Zjednoczonych samorządność ta jest najczęściej sformalizowana w różnego rodzaju programach partycypacyjnych. W „Gazolinie” samorządność nie była sformalizowana, ale poziom jej był wysoki. Sprawdzianem jej było samodzielne prowadzenie firmy przez pracowników podczas kilkumiesięcznego internowania Wieleżyńskiego. Miarą samorządności był też sposób przyjmowania nowych pracowników. Mianowicie pracownicy sami się dobierali i ich oficjalne zatrudnienie przez kierownictwo było czystą formalnością. Oceniając rozwiązanie Wieleżyńskiego z perspektywy czasu i współczesnych form akcjonariatu widzimy, że jego akcjonariat był formą dobrze zorganizowaną i bardzo mocną. Była to w rzeczywistości kombinacja dwóch równoległych i sprzężonych ze sobą akcjonariatów. Jednego finansowanego przez pracownika, drugiego prze firmę. Biorąc pod uwagę dzisiejsze, rosnące w świecie, poparcie władz państwowych dla własności pracowniczej , uwidacznia się potrzeba uzupełniania systemu „Gazoliny” o podatkowe ulgi inwestycyjne. Na wzór amerykańskich ESOPów należałoby też nadać depozytowi „Gazoliny” (pracowniczemu funduszowi powierniczemu), zdolność pobierania kredytów. Trzeba by też nadać dawnym odprawom „Gazoliny” postać udziałów (jak wyżej wspomniano) wpłacanych przez firmę na bieżąco do depozytu i wliczanych przez nią w koszty. Uzyskałyby one przez to pełną, dzisiejszą „amerykańską” postać akcjonariatu. Podwójny system „Gazoliny” stałby się w ten sposób bardziej przejrzysty. I nie tylko to. Odprawy, jako takie, mają charakter świadczeń i mogą wywoływać postawy roszczeniowe. Przemodelowane na udziały wzmacniałyby poczucie własności oparte na osobiście nabywanych akcjach i tym samym wzmacniałyby postawy współwłaścicielskie. Z kolei amerykańskie ESOPy mogły by być uzupełnione (na wzór „Gazoliny”) o obligatoryjne inwestowanie prywatnych środków pracowników.

Struktura kapitałowa spółki

Strukturę tę przedstawiamy dla okresu po reformie walutowej Grabskiego. W dniu 1 lipca 1924 roku kapitał zakładowy „Gazoliny” w przeliczeniu na nowo wprowadzoną walutę wynosił 1,5 mln zł. Kapitał ten był rozdzielony na 75 tys. akcji o nominale 20 zł. W tej liczbie było 53 tys. akcji imiennych i 22 tys. akcji na okaziciela. W 1926 roku kapitał spółki wzrósł do 1,8 mln zł obejmując 90 tys. akcji 20 złotowych. W posiadaniu pracowników firmy (poza kierownictwem) było 22 488 akcji, czyli 25 % kapitału firmy. W styczniu 1927 kapitał zakładowy wzrósł do 2 mln zł, w 1928 do 2,2 mln zł, a w 1929 do 3 mln. zł. W międzyczasie podniesiono nominał akcji do 100 zł, zgodnie z nowym prawem o spółkach akcyjnych. W 1927 roku wkład największego udziałowca z grona szeregowych pracowników – montera Juliana Gindy wynosił 32 tys. zł. W roku 1936 kapitał zakładowy wynosił 3,6 mln. zł. Z końcem tego roku pracownicy „Gazoliny” (poza kierownictwem) byli właścicielami 16 577 akcji o wartości nominalnej 1 659 300 zł. Stanowiło to 46% kapitału akcyjnego i zapewniało jego właścicielom 61,4% głosów na Walnych Zgromadzeniach Akcjonariuszy. W tym czasie „Gazolina” zatrudniała 677 pracowników. Tuż przed wybuchem wojny Zarząd Gazoliny przedstawił wniosek o podniesienie kapitału zakładowego Spółki do 5 mln zł. Planowana była emisja 14 tys. stuzłotowych akcji, które w całości miały wejść w posiadanie pracowników. W ten sposób stan ich posiadania zbliżyłby się do 65% kapitału zakładowego.

Wzorcowa współpraca ze związkami zawodowymi

O uregulowaniu spraw ze związkami zawodowymi wewnątrz firmy już pisaliśmy. Trudniejsze były relacje ze związkiem na zewnątrz, w skali regionalnej. Jednak zostały one też załatwione pomyślnie dzięki mądrości regionalnego związkowego kierownictwa. Tuż po ustaniu wojennej zawieruchy sytuacja w Zagłębiu Borysławskim była bardzo napięta. Kapitał niemiecki został zastąpiony przez „sprzymierzony” z nami kapitał francuski, który poczynał sobie podobnie albo nawet gorzej. Konflikt miedzy pracownikami Zagłębia a Izbą Pracodawców narastał i związek zawodowy nafciarzy przygotowywał w 1920 roku strajk generalny. Wystawiało to na nową próbę system „Gazoliny”.
Wieleżyński miał już gotowy statut a główni akcjonariusze ze strony pracowników Julian Ginda i Jan Błaż byli ogólnie szanowanymi członkami związku nafciarzy. Zaopatrzeni w statut udali się do kierownictwa regionalnego i tłumaczyli, że strajkować nie muszą, bo zarabiają więcej niż domagają się strajkowe postulaty związku. Co więcej, podkreślali, że: „sytuacja pracowników „Gazoliny” jest doskonałym przykładem potwierdzającym słuszność rewindykacji braci robotników. Jeśli prawdziwie po polsku myślący i dla Polski pracujący pracodawcy w spółce „Gazolina” mogą od lat płacić stawki wyższe niż ludzie na służbie zagranicznej lub ich naśladowcy w Izbie Pracodawców, to nie jest prawdą, że tego nie można w ogóle zrobić, tylko, że trzeba chcieć.” Nie bez znaczenia był również fakt, że „Gazolina” zaopatrywała w opał i światło całą okolicę. Tłumaczyli więc związkowcy „Gazoliny” swoim szefom dalej: „Nie kilkanaście głów pracodawców, którzy mogą sobie wyjechać do Truskawca, ale kilka tysięcy robotników zostanie w zagłębiu bez chleba, bez światła w domu i bez gorącej zupy w kuchni. Dajcie nam pracować, bez łamania strajku, to co najmniej tych cierpień z braku światła, chleba i gorącej zupy oszczędzicie naszym braciom, a sławy naszym mądrym inżynierom przysporzycie”. Szef związku zawodowego borysławskich nafciarzy, Franciszek Haluch okazał się związkowcem niepospolitym, zwłaszcza na owe czasy. Nie przestraszył się akcjonariatu, wręcz przeciwnie, zrozumiał, że trzeba go popierać. Strajk generalny trwał przez całe drugie półrocze 1920 roku. „Gazolina” nie brała w nim udziału. Jej pracownicy w specjalnej umowie zostali zwolnieni z obowiązku uczestniczenia we wspólnych strajkach. Wieleżyński pokazał, że najlepsze interesy robi się idąc ręka w rękę ze swoimi pracownikami a nie wojując z nimi.

Dalszy rozwój

W latach 1920-21 „Gazolina” kupuje tereny w Daszawie, na których dowierci się w najbliższym czasie potężnych złóż gazu. W roku 1921 inż. Szaynok zakłada osobną, rządowo-prywatną spółkę akcyjną „Międzymiastowe Gazociągi” (po wykupieniu w roku 1926 udziałów rządowych połączy się ona z „Gazoliną”). W tym samym roku w szybie „Piłsudczyk I” natrafiono na pierwszy gaz. W 1920 roku firma Szaynoka odprowadza go do Stryja zbudowanym przez siebie rurociągiem. Na Wielkanoc 1924 osiągnięto największy sukces poszukiwawczy dowiercając się złoża gazu o ciśnieniu 60 atm. Odtąd „Gazolina” miała tego surowca pod dostatkiem, wiercąc do 1936 roku 14 szybów produkcyjnych. Nowym zadaniem stała się budowa rurociągów. Kolejny gazociąg, do Drohobycza, musiała „Gazolina” budować sama, w niezwykle ciężkich warunkach finansowych, pogłębionych reformą walutową. Gazociąg ten został ukończony w jesieni 1924. Kryzys jednak trwał dalej i był kolejnym sprawdzianem akcjonariatu „Gazoliny”. Oddajmy znowu głos Bronisławowi Wojciechowskiemu:
„W okresie 1924/25 r. należy podkreślić specjalnie ofiarność pracowników S. A. „Gazolina” zarówno w Borysławiu, jak też szczególnie w Daszawie, którzy pracując w bardzo ciężkich warunkach, musieli zadowalać się często kilkuzłotowymi zaliczkami na płace, a dla zaspokojenia najkonieczniejszych potrzeb zastawiali nieraz własne przedmioty codziennego użytku, dla zdobycia gotówki na pokrycie długów w sklepach spożywczych. Te przeciwności losu pracownicy znosili z podziwu godnym samozaparciem i nie przyczyniali nigdy Zarządowi Spółki najmniejszych trudności, wiedząc, że bieda była wspólna od góry do dołu i że gdy przyjdą lepsze czasy, sytuacja wszystkich ulegnie poprawie.” W 1929 roku „Gazolina” buduje w rekordowym czasie najdłuższy, liczący 82 km gazociąg łączący złoża Daszawy ze Lwowem. Spółka uświetniła otwarcie rozpoczynających się właśnie we Lwowie IX Targów Wschodnich dużą pochodnią daszawskiego gazu. „Gazolina” nie zaniedbuje fabrykowania swojego firmowego produktu – gazoliny. W 1924 roku buduje w Borysławiu Fabrykę Gazoliny nr 3. Po krótkotrwałym funkcjonowniu kolejnych fabryk nr 4 i 5 zostaje zbudowana w 1925 roku Fabryka Gazoliny nr 6, oparta na technologii opracowanej przez Ignacego Mościckiego. Podwoiła ona produkcję gazoliny do 300 cystern kolejowych rocznie. W 1930 roku rusza Centralna Fabryka Gazoliny o wydajności 50 cystern miesięcznie a wcześniejsze fabryki zostały polikwidowane. Dwa lata wcześniej rozpoczęto wytwarzanie (po raz pierwszy w świecie) nowego produktu nazwanego „gazolem” (dzikiej gazoliny), którym był dzisiejszy propan-butan. Gaz ten eksportowano do Belgii, Syrii i Palestyny. Wagonami wysyłano również produkty „Gazoliny” do swych krajowych placówek handlowych w Poznaniu, Łodzi, Warszawie i Gdyni. W tym ostatnim mieście „Gazolina” zbudowała 1931 roku gazownię miejską pracującą na gazie węglowym i gazolu.

Próba przejęcia przez kapitał zagraniczny

W jesieni 1929 roku, w kilkanaście dni po zamknięciu IX Targów Wschodnich, grupa kapitału austriacko – amerykańskiego podjęła próbę wykupu „Gazoliny”. Oferta dotyczyła wszystkich akcji imiennych, za które zaproponowano nieprawdopodobną sumę, 45–krotnie wyższą od ich wartości nominalnej. W ręku pracowników było w tym czasie 13 500 akcji o wartości nominalnej 1 350 000 zł. Za akcje te otrzymaliby oni 60 mln zł. Przypominamy, że cały kapitał zakładowy „Gazoliny” wynosił w tym czasie 3 mln zł. Propozycja została przekazana Wieleżyńskiemu z Wiednia przez członka Rady Nadzorczej Wita Sulimirskiego. Sytuacja była poważna1 . Zbliżała się najtrudniejsza próba akcjonariatu „Gazoliny”. 1 Wg opinii Krzysztofa Lachowskiego (Krajowa Rada Spółdzielcza) nie chodziło o sam wykup firmy, tylko o zlikwidowanie „niebezpiecznego” precedensu (informacja ustna, 2010 r.)
Wieleżyński zaprosił Sulimirskiego na spotkanie z trzema największymi, będącymi na miejscu, pracowniczymi udziałowcami. Byli to Julian Ginda, Jan Błaż i Marek Marosz (szofer mechanik). Drugi co do wielkości udziałowiec tej grupy, Ludwik Ginda wiercił w tym czasie nowy szyb w Daszawie. Stan posiadania aktualny i perspektywiczny powyższej trójki wyglądał następująco:

Julian Ginda – 320 akcji – wartość 32 000 zł, sprzedaż za 1 260 000 zł
Jan Błaż – 240 akcji – wartość 24 000 zł, sprzedaż za 1 059 000 zł
Marek Marosz – 173 akcji – wartość 17,300 zł, sprzedaż za 778 000 zł

Wieleżyński przedstawił ofertę i zapytał o zdanie. Pierwszy zgłosił się Marosz: „Panie inżynierze, ja chciałbym wiedzieć, czy ci ludzie z kapitałem będą lepiej pracować w „Gazolinie” niż my?” Na to Wieleżyński: „Nie, nie sądzę, aby ktokolwiek mógł lepiej w naszej firmie pracować, wyście sami nią kierowali, gdy mnie Ukraińcy wywieźli do obozu. Potem firma się rozrosła i wypłaca co roku najwyższą w Polsce dywidendę. Nie wiem, co by szefowie tego obcego kapitału zrobili z naszymi stałymi pracownikami. Nie! Nie sadzę, aby ci ludzie mogli tu lepiej pracować.” Wtedy Marosz podejmuje decyzję: „W takim razie, panie inżynierze, choć nie wiem, co powiedzą pan Ginda i pan Błaż, ja twierdzę, że jeśli tym panom z Wiednia warto, to nam też. Ja nie sprzedaję!” Dołączają do niego Błaż i Ginda: „ Marosz ma rację! Nie sprzedajemy!” Było to wielkie zwycięstwo Wieleżyńskiego i stworzonego przez niego systemu. Jego syn Leszek wspomina swoją rozmowę z ojcem w drodze powrotnej do domu: „Tatusiu, kiedyś na Ukrainie, gdy opowiadałeś o swoim projekcie na życie, matka Mamusi powiedziała ci: „Zrób to synku!” Uważam, że dziś wieczorem stało się to ciałem. Masz rację synku, właśnie o tym myślałem.” 

Plan wprowadzenia akcjonariatu na Górnym Śląsku 

W 1934 roku Marian Wieleżyński został obarczony przez, będącego już wówczas prezydentem RP, Ignacego Mościckiego specjalną misją. Dotyczyła ona przejmowanego od Niemców i przygotowywanego do prywatyzacji koncernu „Wspólnota Interesów”, zatrudniającego ok. 30 tys. pracowników. Wieleżyński pojechał do Warszawy na spotkanie z prezydentem z synami Leszkiem i Zbigniewem. A oto słowa Mościckiego skierowane do Mariana Wieleżyńskiego w relacji jego syna Leszka: „Panie Inżynierze, mam problem, którego przestudiowanie chciałbym powierzyć panu. Jak pan wie Państwo Polskie odziedziczyło po Niemcach poważny pakiet akcji „Wspólnoty Interesów”, w której kapitale liczącym blisko 150 milionów złotych mieliśmy około 25%, bez możliwości rzeczywistej kontroli tego wielkiego koncernu przemysłowego na Śląsku.
Wojewoda Grażyński z uporem od pewnego czasu prowadzi dobrze zorganizowaną akcję wywłaszczania udziałów tego koncernu z rąk Niemców, którzy je posiadają, ale nie uważają za słuszne płacenia w Polsce należnych podatków. W rezultacie tej akcji (...) Skarb Polski dysponować będzie wkrótce przeszło 50% kapitału „Wspólnoty Interesów”, otrzyma więc pełną kontrolę nad przedsiębiorstwem i może myśleć o reformie jego struktury. Mówiłem ministrowi Kwiatkowskiemu o przewidzianej wizycie pana Inżyniera z synami i on uważał za słuszne, aby powierzyć panu przestudiowanie problemu stopniowego uwłaszczenia pracowników Spółki Akcyjnej „Wspólnota Interesów”, opartego na dobrze dzisiaj działającym wzorze Spółki Akcyjnej „Gazolina””. Po powrocie do Lwowa zadanie zostało przedyskutowane w Komitecie Wykonawczym „Gazoliny” w wyniku czego wysłano Leszka Wieleżyńskiego do Dąbrowy Górniczej na konsultacje ze znanym emerytowanym już sztygarem Kowalczewskim. Sztygar ten był ojcem inż. geologa Józefa Kowalczewskiego, odkrywcy złóż daszawskich i jednego z dyrektorów „Gazoliny”. Leszek Wieleżynski zwiedził w towarzystwie ogólnie szanowanego sztygara wiele zakładów na Górnym Śląsku. Był w kopalniach „Mysłowice i „Siemianowice” oraz w hutach „Batory”, „Lonza”, „Zgoda’ i „Piłsudski”. Rozmawiał z wieloma ludźmi. Główne wnioski były następujące: „1. Inteligencja robotników na Śląsku i tradycja pracy w ekipach w kopalniach węgla i w hutach rokują dość łatwe zaakceptowanie idei „Gazoliny” wśród robotników. 2. Trudniejszym środowiskiem są elementy kierownicze sekcji zakładów czy kopalń, znacznie bardziej egocentryczne, myślące o swojej własnej karierze i odpowiedzialności wobec swoich przełożonych i w większym stopniu podległe instrukcjom związków zawodowych. 3. Ludziom ze związków zawodowych, solidnie rozbudowanych na całym Śląsku i dobrze reprezentowanych w poszczególnych zakładach, absolutnie nie zależy na zmianie na świadome współdziałanie raczej nieprzyjaznego, lub w niektórych wypadkach wręcz wrogiego, nastawienia robotników do pracodawców, którymi są dla robotników dyrektorzy zakładów.” Postawa górnośląskich związków zawodowych była typowa dla związków zawodowych w ogóle i nie tylko dla tego okresu, ale i dla lat powojennych. Dopiero w początkach lat 80. amerykańskie związki zawodowe zaczęły rozumieć znaczenie akcjonariatu nie tylko dla pracowników ale również dla siebie. Od tego czasy wiele dokonywanych w Stanach Zjednoczonych pracowniczych wykupów przedsiębiorstw dokonywanych jest właśnie przez te organizacje. Tym bardziej należy doceniać wspomnianą już postawę Franciszka Halucha szefa związku zawodowego borysławskich nafciarzy. Sztygar Kowalczewski rozumiał głęboko problemy świadomościowe. Uważał on, że „pracę nad wprowadzeniem systemu „Gazoliny” na Śląsku, nawet we „Wspólnocie Interesów”, trzeba zacząć od propagowania go w szkołach elementarnych, w szkołach zawodowych, szczególnie na wyższych uczelniach, nie zapominając o związkach zawodowych.” Raport oparty na konsultacjach Leszka Wieleżyńskiego został wręczony Prezydentowi we wrześniu 1934 roku. „Wspólnota Interesów” została przejęta przez Państwo Polskie dopiero dwa lata później.
Po wojnie Leszek Wieleżyński dotarł do wyciągu z uchwały Komitetu Ekonomicznego Rady Ministrów z 8. 07. 1936. Oto jego fragment: „W celu umożliwienia szerszym warstwom współdziałania w przejęciu „Wspólnoty Interesów” i nadaniu temu charakteru społecznego, mogą być poza akcjami na okaziciela wypuszczane akcje imienne, sprzedawane na specjalnie ulgowych warunkach. (...) I uzasadnienie ministra Eugeniusza Kwiatkowskiego: „Ze względu na wielką wagę dla interesów gospodarczych i politycznych państwa sprawy przyszłego właściciela „Wspólnoty”, rozprzedaż akcji musi dokonywana pod kontrolą i na podstawie wytycznych rządu. Wobec tego, że przejęcie w ręce polskie „Wspólnoty” stanowi moment o wielkim znaczeniu państwowym, co szczególnie czują i rozumieją szerokie warstwy społeczeństwa górnośląskiego, należy umożliwić im współudział w tej akcji przez stworzenie specjalnie ulgowych warunków nabywania akcji „Wspólnoty”. Jak dotychczas nie wiadomo jaki był dalszy przebieg tej próby uwłaszczenia pracowników na Górnym Śląsku.

Wpływ na katolicką naukę społeczną

Niezwykle ciekawym aspektem historii „Gazoliny” jest jej wpływ na katolicką naukę społeczną. Leszek Wieleżynski wspomina o tym jakby mimochodem: „Kardynał Ratti, nuncjusz apostolski w odrodzonej Polsce, zapraszał Ojca do Watykanu, gdy został papieżem, dla wyjaśnienia zasad akcjonariatu pracowników „Gazoliny”, systemu społecznego w produkcji przemysłowej, który interesował Stolicę Apostolską w tych czasach, jako antidotum tej czy innej „Dyktatury” w życiu społeczeństw ludzkich.” W 1931 roku pojawia się encyklika „Quadragesimo anno”, która wprowadza własność pracowniczą do katolickiej nauki społecznej. Wpływ „Gazoliny” jest tu niewątpliwy. Wprawdzie sama koncepcja akcjonariatu jest o wiele starsza, jednakże w czasie przygotowywania encykliki, nasza spółka pracownicza była na pewno najlepszym nowoczesnym przykładem. Pius XI mógł się z nim zapoznać wcześniej, jeszcze jako nuncjusz papieski w Polsce.

Idee krążą różnymi drogami

Na początku lat pięćdziesiątych baskijski ksiądz Jose Maria Arizmendarietta, inspirowany katolicką nauką społeczną zakłada w Mondragonie zespół przemysłowy oparty o własność pracowniczą. W roku 1998 ta niezwykle sprawna korporacja liczyła 40 259 tys. pracowników – właścicieli2 . Własność pracownicza trafiła na stałe do katolickiej nauki społecznej. Figuruje w „Mater et Magistra” Jana XXIII i w „Laborem Exercens” Jana Pawła II. Do tego ostatniego dokumentu odwoływał się w 1983 roku senator Russell Long w czasie swojego przemówienia w Kongresie St. Zjednoczonych, promującym kolejną ustawę ESOPową: „Jak wiadomo, papież Jan Paweł II ogłosił w dniu 15 sierpnia 1981 encyklikę zatytułowaną „Laborem Exercens” (...). Poza obroną praw robotników do zakładania związków zawodowych, jako nieodzownego elementu nowoczesnego społeczeństwa i jako środka walki o sprawiedliwość społeczną, encyklika papieska sugeruje, iż każdy człowiek na podstawie swej pracy powinien być w pełni uprawniony do uważania się za współgospodarza wielkiego warsztatu pracy, przy którym pracuje wraz ze wszystkimi. Droga do osiągnięcia tego celu mogłaby być drogą połączenia, o ile to jest możliwe, pracy z własnością kapitału. Ten dalekowzroczny i odważny papież kontynuuje swoją encyklikę, podkreślając w niej potrzebę solidarności i sugeruje związkom zawodowym, iż powinny dążyć również do tego, aby ze względu na dobro wspólne całego społeczeństwa naprawić i to wszystko, co jest wadliwe w systemie posiadania środków produkcji oraz w sposobie zarządzania i gospodarowania (...) Jeżeli chcemy, aby inne kraje podążały za nami, musimy sami zademonstrować, w jaki sposób rząd może stymulować działania zapewniające ludziom pracy możliwość stania się aktywnymi partnerami w postępie ekonomicznym kraju”. Swego czasu demonstrowała to „Gazolina” i jak widzimy ma ona swój wkład w akcjonariat amerykański obejmujący dzisiaj 18 milionową rzeszę pracowników3 .

 Wojna

Początek II wojny Światowej oznaczał koniec akcjonariatu „Gazoliny”. Jeden z członków kierownictwa firmy, Szczęsny Tarnowski, próbował go ratować wprowadzając do statutu nazwę przedsiębiorstwa „społecznego”. W efekcie został wywieziony wraz z rodziną na Wschód. Jest to, przy okazji, prosta odpowiedź dla tych przeciwników akcjonariatu, którzy nazywają go „bolszewizmem”. „Gazolina” została upaństwowiona i przemianowana na „UKR-gaz”. Wiele jej pracowników zostało również deportowanych na wschód. Rodzina Wieleżyńskich (poza synami, którzy trafili na Zachód wraz z wojskiem) pozostała na miejscu. Pomogła jej w tym protekcja Feliksa Kohna, któremu kiedyś twórca „Gazoliny” pomógł zainstalować się we Lwowie, kiedy ten zmuszony był uciekać z zaboru rosyjskiego. Firmę prowadzoną w nowy sposób porównał Wieleżyński do: „Kosza pełnego jaj, w który jakaś bezmyślna krowa wpakowała swe przednie kopyta, jakby nie wiedziała, że to nie tędy droga.” 2 W roku 2008 liczyła 92 773 pracowników-właścicieli. 3 Obecnie (2010 r.) ok. 30 mln. pracowników.

Wkrótce inna krowa weszła do kosza Wieleżyńskiego i firma została przemianowana na „A.G. Karpathenöl.” Wieleżyński mógł jeszcze liczyć na szczęśliwe zakończenie wojny. Niestety Jałta przypieczętowała los Jego i Jego firmy. Twórca „Gazoliny” zmarł we Lwowie 12 kwietnia 1945 roku. Pochowany został na Cmentarzu Kulparkowskim a podczas jego likwidacji przeniesiony został wraz z innymi leżącymi tam członkami rodziny na Cmentarz Łyczakowski. Z okresem II Wojny Światowej łączy się kolejny epizod z zakresu przepływu idei. Miał on miejsce na wiosnę 1942 roku. Leszek Wieleżyński był wtedy w Edynburgu, gdzie urlopowany z wojska studiował ekonomię. Jego brat Ignacy przechodził w tym czasie szkolenie cichociemnych niedaleko Glasgow, razem z grupą Francuzów. Siłą rzeczy opowiedział swym francuskim kolegom o historii „Gazoliny”. Okazało się, że jeden ze słuchających miał bliski kontakt z generałem de Gaulle’em, któremu powtórzył zasłyszaną historię. Generał bardzo się zainteresował i polecił mu zrobienie notatek „ze wszystkimi możliwymi szczegółami”. Robotę tę zlecił Ignacy Leszkowi i Generał otrzymał wyczerpujące informacje o systemie akcjonariatu „Gazoliny”. Wiadomo, że de Gaulle był gorącym zwolennikiem akcjonariatu pracowniczego i w swych wystąpieniach, jeszcze podczas wojny i później, kładł na niego duży nacisk. Dzisiaj francuski akcjonariat jest najmocniejszym elementem Europejskiej Federacji Pracowników Akcjonariuszy (European Federation of Employed Shareholders – EFES). Zaś w tymże francuskim akcjonariacie czołową rolę spełnia (jakimś zbiegiem okoliczności) daleki krewny „Gazoliny” – koncern naftowy „Elf Acquitanie”. Drugi Zjazd EFES-u odbył się w listopadzie 1999 roku w Warszawie. Jeden z delegatów na Zjazd, pracownik „Elf Acquitanie”, geolog Raymond Guillaume, demonstrował w Sali Kolumnowej Sejmu opracowaną przez siebie książkę z cytatami różnych wystąpień de Gaulle- ’a dotyczącymi partycypacji pracowniczej w zarządzaniu i własności.

 Przesłanie

W 1937 roku obchodzono 25-lecie istnienia „Gazoliny”. Do trzystu pracowników firmy zgromadzonych w Borysławiu Marian Wieleżyński wygłosił krótkie przemówienie. Przytoczymy je na zakończenie w całości.


Zasady kierowania Spółką Akcyjną „Gazolina” 

 „Podstawą przedsiębiorstwa nie jest kapitał ani praca, lecz zasady, którymi jest kierowane” – powiedział Emerson, amerykański ekonomista. Dziś minęło 25 lat od chwili, gdy otrzymałem konsens na budowę pierwszego w Polsce rurociągu dla zużytkowania gazu ziemnego do celów gospodarstwa domowego i opałów przemysłowych. Równocześnie prawie objąłem kierownictwo Spółki dla przemysłu gazu ziemnego i budowy gazociągu z Tustanowic do rafinerii „Polminu” w Drohobyczu. Chcę więc zastanowić się i przytoczyć zasady, którymi kierowałem się prowadząc przez tyle lat przedsiębiorstwo, które powstało z silnej woli zwycięstwa, rozwijało się szybko, a końca jego rozwoju nie widać. Naczelną naszą zasadą jest:

NIE MA NIEPODLEGŁOSCI POLITYCZNEJ BEZ NIEZALEŻNOŚCI GOSPODARCZEJ.

Niezależność gospodarczą państwa można budować tylko na tysiącach samodzielnych warsztatów pracy niepodlegających obcym rozkazom. Nigdy nie byliśmy z własnej woli pod komendą obcego kapitału, tj. takiego, który ma swój ośrodek dyspozycyjny poza granicami kraju. Nigdy nie wyprowadzaliśmy się z Polski i nigdy nie mieliśmy naszego warsztatu pracy na sprzedaż. Gdy wybiła godzina walki o wolność prawie wszyscy moi pracownicy pospieszyli do Legionów, ja zaś, pomimo zgłoszenia się zostałem i pracowałem, aby oni po skończonej wojnie mieli do czego wrócić. Fundamentem naszej Spółki jest teza:

WSPÓLNA PRACA – WSPÓLNY PLON

Hasło uwłaszczenia robotnika wprowadziliśmy w życie i odsłoniliśmy przed polską myślą społeczną nieznane horyzonty, pełne najpiękniejszych ideałów. Udział naszego pracownika w kapitale spółki był nam milszy od wkładu klienta z ulicy kupującego nasze akcje na giełdzie. Płace naszych pracowników równe są co najmniej zarobkom tej samej kategorii w innych firmach a ponadto mają oni udział w nadwartości, która tworzą; dlatego kierownictwu nie wolno robić świadomie nierentownych interesów. Jesteśmy optymistami i kochamy swoją pracę, a że miłość jest najpotężniejszą siłą w świecie, więc zwyciężamy. Rządzić musi w naszym przedsiębiorstwie sprawiedliwość i poczucie obowiązku, panować zaś gotowość do wzajemnej pomocy.

 „GAZOLINA” JEST ORGANIZACJĄ OBLICZONĄ NA DŁUGI DYSTANS

Jeden z naszych kontraktów naftowych kończy się w roku 2006. Chcę, aby dzieci nasze, wnuki i prawnuki, zdobywając dla siebie kawałek chleba, pracowały na tych zasadach, dając krajowi naszemu to, czego potrzebuje do życia, do obrony i do wielkiej ofensywy duchowej na cały świat. Na jednym z zebrań pracowników twierdzono, że pracownicy są zadowoleni z ustroju „Gazoliny”, pytano się jednak, czy ja jestem zadowolony? Odpowiedziałem wówczas i dziś stwierdzam, że gdybym zaczął na nowo swoją pracę – chciałbym robić to samo. A co dalej? Bez względu na to, co będziemy dalej robili, nigdy marzeniom nie należy stawiać granic, ani na polu technicznym, ani gospodarczym, ani politycznym, byle one wypływały z głębokiego ukochania pracy. 


Statut Spółki Akcyjnej „Gazolina” 

Wstęp

Dążeniem każdego pracownika jest zdobycie własnego warsztatu pracy. Robotnik rolny może marzyć o tym, że prędzej czy później zdobędzie kawałek ziemi, na którym wedle swego upodobania gospodarzyć będzie. Robotnik fabryczny, nie może marzyć o tym, ażeby posiadł na swoją własność cuda nowoczesnej techniki, natomiast może i powinien myśleć o tym, aby stać się współwłaścicielem przedsiębiorstwa, w którym pracuje. Również przedstawiciele kapitału powinni dążyć do tego, aby stworzyć koordynację pracy i kapitału, gdyż przez to stosunek tych dwóch czynników, dotąd wrogi, zmieni się na świadome współdziałanie.


Warunki umowy z pracownikami stałymi S. A. „Gazolina” (z dnia 5 maja 1936 roku) 

§ 1. 

Pracownicy S. A. „Gazolina” dzielą się na stałych i prowizorycznych. 

§ 2. 

Pracownikiem stałym jest ten, kto przynajmniej przez rok jeden pracuje we firmie, jest posiadaczem akcyj imiennych przedsiębiorstwa w ilości ustalonej przez Zarząd Spółki i uznany został za pracownika stałego od dnia oznaczonego przez Zarząd Spółki. Wszyscy inni pracownicy są pracownikami prowizorycznymi. Członkowie Zarządu i Rady Nadzorczej są pracownikami stałymi.

 § 3. 

W wyjątkowych razach może Zarząd Spółki ustalić pracownika przed upływem roku pracy w przedsiębiorstwie, oraz przyznać odprawę za czas wysłużony w innych przedsiębiorstwach. 

§ 4. 

Pracownik stały pobiera płacę miesięczną według uchwały Zarządu Spółki. Płaca odpowiadać winna przeciętnym zarobkom w danym okręgu i zawodzie.

 §5. 

Zarząd spółki ma prawo wypowiedzieć pracę stałemu pracownikowi na 3 miesiące kalendarzowe. Każdemu pracownikowi stałemu przysługuje przy rozwiązaniu stosunku służbowego odprawa w wysokości l/12 płacy miesięcznej bez dodatku na mieszkanie, światło i opał, za każdy miesiąc pracy od dnia ustalenia do dnia wypowiedzenia. Na podstawie uchwały Walnego Zgromadzenia Spółki z dnia 27 maja 1933 r. odprawa powyższa za okres czasu do dnia 31 grudnia 1932 r. została obliczona i wpisana na konto ewidencyjne każdego pracownika. Od dnia 1 stycznia 1933 r. wpisuje się każdemu stałemu Pracownikowi z końcem roku przysługującą mu za każdy ubiegły rok pracy odprawę na to samo konto ewidencyjne w wysokości 1/12 sumy miesięcznych poborów bez żadnych dodatków i świadczeń. Każdy stały pracownik może pracę w przedsiębiorstwie przerwać i zażądać wypłacenia należnej mu odprawy po 10 latach pracy w charakterze stałego pracownika, a pracownik Statut Spółki Akcyjnej „Gazolina” Wstęp Dążeniem każdego pracownika jest zdobycie własnego warsztatu pracy. Robotnik rolny może marzyć o tym, że prędzej czy później zdobędzie kawałek ziemi, na którym wedle swego upodobania gospodarzyć będzie. Robotnik fabryczny, nie może marzyć o tym, ażeby posiadł na swoją własność cuda nowoczesnej techniki, natomiast może i powinien myśleć o tym, aby stać się współwłaścicielem przedsiębiorstwa, w którym pracuje. Również przedstawiciele kapitału powinni dążyć do tego, aby stworzyć koordynację pracy i kapitału, gdyż przez to stosunek tych dwóch czynników, dotąd wrogi, zmieni się na świadome współdziałanie. 25 z akademickim wykształceniem po 5 latach pracy. Za czas przebyty w przedsiębiorstwie przed uzyskaniem charakteru stałego pracownika, odprawa nie należy się. Odprawy członków Zarządu i Rady Nadzorczej oblicza się w sposób analogiczny, jak podano wyżej.

§ 6. 

Pracownicy stali otrzymują w razie choroby trwającej do trzech miesięcy swoją, zwykłą płacę. Dłuższa choroba może spowodować rozwiązanie stosunku służbowego, z zastosowaniem świadczeń przewidzianych w § 5. W razie śmierci pracownika stałego – otrzymuje żona, względnie dzieci a w braku tychże ‘prawni spadkobiercy’, wynagrodzenie przewidziane w § 5.

§ 7. 

Pracownicy stali korzystać będą proporcjonalnie do zarobionych w ciągu roku kwot z remuneracyj o ile remunerację taką uchwali Walne Zgromadzenie. Pracownicy stali pobierają na czas urlopu zasiłek, który ma być obliczony w stosunku do liczby dni urlopu i proporcjonalnie do czystej płacy (bez dodatków). 

§ 8. 

Ponadto przeznaczony Zarząd Spółki dla pracowników stałych, jak i prowizorycznych pewną ilość akcyj za zgodą Walnego Zgromadzenia na warunkach ulgowych przy każdoczesnych emisjach. Akcje będą rozdzielane proporcjonalnie do zarobionej w ciągu roku kwoty.

§ 9. 

Stwierdza się: a) że za okres od dnia ustalenia pracownika do dnia 31.12.1926 pracownik stały winien posiadać w depozycie, przez Zarząd wskazanym akcje imienne S.A. „Gazolina” na jego nazwisko opiewające, w ilości równej sumie odprawy należnej mu w dniu 31.12. 1926 r. podzielonej przez 20. b) że od dnia 1 stycznia 1927 każdy stały pracownik co roku obowiązany jest zakupić dalszą ilość akcyj imiennych S.A. „Gazolina” wartości nominalnej odpowiadającej miesięcznej płacy i złożyć je do depozytu wskazanego przez Zarząd najpóźniej do dnia 31.12 każdego roku z dołu. c) że akcje S.A. „Gazolina” posiadane przez pracownika w myśl ustępu a) i b) niniejszego paragrafu, jak długo tenże pracuje we firmie nie mogą być bez zgody Zarządu Spółki podejmowane z depozytu ani też pozbywane. W razie pozbycia przez pracownika tych akcyj lub ich części pracownik traci wszystkie prawa wynikające z niniejszej umowy i zrzeka się wszelkich roszczeń do Spółki z tego tytułu.

§ 10. 

Pracownicy stali mają wszystkie prawa z ustaw państwowych i nie mogą być w tej mierze ograniczeni żadnym przepisem niniejszej umowy. 

§ 11. 

Pracownik stały, działający na szkodę Spółki rozmyślnie lub przez niedbalstwo może być wydalony przez Zarząd Spółki przy czym traci wszystkie prawa pracownika stałego, w szczególności prerogatywy z § 5

 §12. 

Każdy pracownik stały, w kwestiach wynikających z niniejszej umowy, może wnosić zażalenie do Rady Nadzorczej, która sprawę nieodwołalnie rozstrzyga.


ANEKS 

W reakcji na publikowane w „Naszym Dzienniku” odcinki niniejszego tekstu mieszkający w Szczecinie pan Jerzy Ginda, syn Tadeusza Gindy – pracownika-akcjonariusza „Gazoliny”, przekazał do Redakcji „ND” list adresowany do mnie a opublikowany przez to pismo 2 czerwca 2000 r. pt. Dzieci „Gazoliny”. 

List Jerzego Gindy

Drogi Panie Janku! 
Przepraszam za tę poufałość, lecz w wyniku Pana artykułów w „Naszym Dzienniku” stał się Pan bliski mojemu sercu, sercu dziecka „Gazoliny”. Ojciec mój, Tadeusz Ginda był również akcjonariuszem „Gazoliny” od początku lat dwudziestych, tj. po powrocie z rosyjskiej niewoli – jako były żołnierz austriacki, który był członkiem załogi twierdzy „Przemyśl” w czasie I wojny światowej. W celu uzupełnienia zebranego przez Pana materiału przesyłam unikalną fotografię zbiorową (z 1925 r.) pracowników „Gazoliny” i niektórych członków ich rodzin. Nie ma na tej fotografii ani mnie (miałem wtedy niecały rok) ani mojej siostry Alicji, która w tym czasie też nie skończyła jeszcze dwóch lat. Dzięki zdumiewającej pamięci mojej siostry zdołaliśmy zidentyfikować szereg osób znajdujących się na tej fotografii, która została wykonana na terenie borysławskiej dyrekcji przedsiębiorstwa, położonej przy skrzyżowaniu ulic 11 Listopada i chyba Limanowskiego. Większość mężczyzn na fotografii (jeżeli nie wszyscy) to akcjonariusze. A teraz trochę informacji związanych z „urodzinami” „Gazoliny” właśnie w Borysławiu. Otóż, w odróżnieniu od gazu daszawskiego, „suchego”, zawierającego głównie metan, gaz borysławski był tak zwanym gazem „mokrym”, zawierającym oprócz metanu cały łańcuch cięższych węglowodorów, nie nadających się do bezpośredniej „konsumpcji” jako gaz opałowy. Ideą twórców „Gazoliny” było oddzielanie cięższych frakcji gazu, które to frakcje podatne do skraplania wchodziły w skład gazolin, stanowiących odpowiedniki benzyn rafinowanych z ropy naftowej. W końcowym efekcie otrzymywano trzy grupy produktów: gaz suchy – metanowy, gazolina lekka i gazolina ciężka. Tak zwany „gazol” – początkowo jako produkt odpadowy dający się skroplić wyłącznie pod wysokim ciśnieniem mógł być magazynowany w butlach stalowych jak tlen lub acetylen. Gaz ten obecnie występuje jako „propan-butan”. I tutaj rzecz niezwyczajna i jak na owe czasy – rewelacyjna. Jestem przekonany, że było to dziełem polskich inżynierów i może nawet pracowników „Gazoliny”. Otóż pierwszy samochód, uprzednio napędzany benzyną lub gazoliną, dostosowano do napędzania „gazolem”, którego koszt produkcji – jako odpadu – wynosił grosze. Eksperymentalnym samochodem napędzanym „gazolem” był samochód półciężarowy – bodajże Ford, kierowany przez p. Marosza – jednego z pierwszych akcjonariuszy „Gazoliny”. Jeszcze dzisiaj mam ten samochód w oczach z wystającą z narożnika skrzyni pionową butlą, do góry dnem. List Jerzego Gindy 27 Była to połowa lat 30. Ten rodzaj napędu wykorzystali później Niemcy w czasie wojny, przerabiając wszystkie ciężarowe samochody benzynowe ówczesnej firmy „Karpathen Oel”, w której pracowałem jako pomocnik kierowcy i do dzisiaj odczuwam jeszcze w kręgosłupie skutki podnoszenia tych butli o wadze 80-100 kg. Butle te u Niemców nosiły nazwę „Treibgas”. W zakończeniu jeszcze uzupełniająca wiadomość! Otóż w gronie przyjaciół mojego ojca „Gazolinę” nazywano żartobliwie „Gindolina”, jako że pracowało w niej aż sześciu Gindów. Gwoli uczciwości informuję, że równolegle do niniejszego listu wysyłam o podobnej treści listy do „Stowarzyszenia Przyjaciół Ziemi Drohobyckiej” – koło w Warszawie (zredagowało książkę „Borysław – w okruchach wspomnień”) oraz do „Stowarzyszenia Ziem Drohobyckiej” – redakcja „Ziemi Drohobyckej” we Wrocławiu. Dołączam ciepłe pozdrowienia. 

Pański Jerzy Ginda


.....W „Gazolinie” istniał Depozyt akcji pracowniczych (zwany dalej krótko „Depozytem”). Był on centralnym elementem jej akcjonariatu. W Depozycie przechowywane były imienne akcje pracownicze z pięciokrotną siłą głosu. Akcje te nie mogły być podejmowane z Depozytu w ciągu całego okresu zatrudnienia pracownika. Depozytem zarządzał związek zawodowy „Gazoliny” (Syndykat), który zajmował się też zakupem akcji pracowniczych. Pracownicy-akcjonariusze odbywali co roku zebrania wysłuchując sprawozdania Zarządu Spółki i dyskutując oraz zatwierdzając jego plany. Na zebraniach tych wybierali przedstawiciela reprezentującego ich oraz ich łączny kapitał (zgromadzony w Depozycie) na dorocznych Walnych Zebraniach wszystkich akcjonariuszy „Gazoliny”. Na Walnych Zebraniach przedstawiciel ten miał głos decydujący, również w sprawie wyboru Rady Nadzorczej (Rady Zawiadowczej). Inny przedstawiciel pracowników-akcjonariuszy, wybierany spoza kadry administracyjnej, wchodził w skład Rady Nadzorczej „Gazoliny”.
....Każdy pracownik „Gazoliny”, uczestniczący w jej akcjonariacie, obowiązany był wpłacić do Depozytu rocznie swą jedną miesięczną pensję (1). Za pieniądze te (2) Syndykat „Gazoliny” nabywał dla niego akcje imienne (3) i umieszczał je w Depozycie na jego rachunku indywidualnym. Niezależnie od wpłaty obowiązkowej, pracownik - akcjonariusz mógł wpłacać do Depozytu dodatkowe kwoty (4), co wielu z nich robiło, i nabywać za nie dodatkowe akcje imienne.
....Każdej obowiązkowej wpłacie pracownika do Depozytu (1) towarzyszyło naliczenie odprawy (2) tej samej wysokości, wypłacanej z funduszy „Gazoliny” przy odchodzeniu pracownika z firmy. Odprawa ta była jednak wypłacana dopiero po przepracowaniu w akcjonariacie 5 lat przez pracownika dyplomowanego i 10 lat przez pracownika fizycznego.
....Pracownik - akcjonariusz „Gazoliny”, przechodząc na emeryturę (1), pobierał z Depozytu swoje akcje, które mógł odsprzedać „Gazolinie” otrzymując odpowiednią ilość gotówki (2), jak też otrzymywał odprawy (3) równe wpłaconemu wkładowi obowiązkowemu, czyli jednej miesięcznej pensji za każdy rok przepracowany w akcjonariacie. Stanowiło to istotne uzupełnienie jego podstawowego, pozazakładowego, zabezpieczenia emerytalnego.

pobrano z : 
http://www.rp-gospodarna.pl/gazolina.pdf